Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami wykupiło dwa konie przeznaczone na sprzedaż do rzeźni. Konie te służyły przez wiele lat w Zakopanem, woziły turystów do Morskiego Oka. Kiedy ich stan zdrowia nie pozwalał na dalszą pracę, właściciele zdecydowali się je sprzedać. Na mięso.
Podobne wiadomości raz po raz pojawiają się w mediach, wraz z prośbami o wsparcie. I taka też jest moja instynktowna reakcja - zwierzę nie jest rzeczą, a skazywanie na przedwczesną śmierć konia, który przez wiele lat służył człowiekowi, towarzyszył mu na co dzień, jest po prostu okrutne.
Ale... Zatrzymałam się przy tej myśli próbując spojrzeć na sprawę z innej strony. Z perspektywy kogoś, kto utrzymuje się z pracy tych zwierząt, kto potrzebuje środków na zakup nowych, by samemu nie być głodnym (ok, może odrobinę przesadziłam - generalnie chodzi o jego własność). Czy mogę go oceniać, jeśli dysponuje swoją własnością? Nie katuje tych zwierząt - tylko sprzedaje temu, kto mu (odpowiednio - to słowo klucz) zapłaci. To motyw, jakim kieruje się chyba większość ludzi (oprócz szlachetnych wyjątków, które podziwiam).
Nie jestem wegetarianką. Może nie przepadam za koniną, ale też nie mogę być hipokrytką. Skądś bierze się mięso na moim talerzu (ze sklepu!! tak, ze sklepu!!). Los anonimowych i bladych kurczaków czy bezimiennych świnek mniej łapie za serce niż widok pięknych koni prowadzonych "na rzeź"... Te ostatnie były w końcu bardziej widoczne, przebywały wśród ludzi.
I tak wciąż się zastanawiam. Bezduszna chciwość czy jednak normalna, "biznesowa" decyzja? Nie wiem, ale coś mnie gniecie w żołądku, takie poczucie niesmaku...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz