Przeglądam dzienniczek.
- Co to się dzisiaj działo, Kochanie, że pani była niezadowolona?
Odwraca się w moją stronę usiłując przybrać minę wyrażającą skruchę oraz zakłopotanie, lecz spod niej za bardzo przebija się podekscytowanie.
- Bo A. i M. bili się.
W tym momencie znam już odpowiedzieć, lecz chcę ją jeszcze usłyszeć.
- Tak, i...?
- No mama, ja wiem, że nie powinienem się dołączać - wyznaje żarliwie - ale oni tak fajnie się tłukli. Było super.
- Mama, a w tym przysłowiu, co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie, to kto jest smrodem?
- A jak myślisz?
Krótkie, sprytne spojrzenie w moją stronę.
- Najmłodszy?
- Owszem.
- Ha ha ha, ale ten, co najstarszy, to pierwszy wyląduje w grobie.
Siedzimy na balkonie pogrążeni każdy w swojej lekturze. Kątem oka obserwuję przesuwające się po niebie ciemne, burzowe chmury. Wyglądają pięknie. Nagle gdzieś blisko rozbrzmiewa grzmot, oboje podskakujemy zaskoczeni. Przypominam sobie, jak w dzieciństwie obserwowałam błyskawice i liczyłam sekundy, by wiedzieć jak daleko uderzyły. Postanawiam podzielić się tą wiedzą.
- Kochanie, wiesz, co to jest piorun, prawda?
- Tak, tak, mama - mruczy znudzonym tonem, nie podnosząc nawet głowy znad swojej książki. - Faraday to przecież już wyjaśnił.
Lekcja ekonomii. Skrzat kładzie mi na kolana katalog pewnych popularnych klocków, w drugiej garści swój ściska portfel. Z podekscytowaniem kartkuje do swoich ulubionych stron.
- Mama, powiedz, na który zestaw mnie stać?
Potrafi sam określić, która cena jest wyższa, ale trochę jeszcze nie łapie skali, te większe liczby wymykają się jego pojmowaniu. Do tego mając już pieniądze w portfelu, to nie pamięta, jak długo je zbierał. Próbuję innej taktyki.
- Mysza, pokaż paluszki. Każdy paluszek to jedno twoje kieszonkowe, jakie dostajesz w niedzielę. Jeśli chciałbyś kupić ten zestaw, to byłoby to tyle paluszków, tyle niedziel musiałbyś zbierać pieniądze.
Oczy Skrzata rozszerzają się, przez moment gapi się w swoje łapki.
- O żesz w mordę - oświadcza w końcu - ale drogo.