Na wycieczce byliśmy w połowie października, ale zupełnie nie miałam czasu, aby zająć się zdjęciami. Jestem do tyłu ze wszystkim :/ Jeśli ktoś zamierza mi wciskać, że doba wcale nie uległa skróceniu, zarzucę mu kłamstwo.
Ale nie o tym miało być...
Dolny Śląsk zawsze był i będzie moim ukochanym regionem. Uwielbiam te lasy i wzgórza, malownicze wzniesienia i senne miasteczka pełne skarbów jakże bogatej historii. W minionych wiekach tereny te przechodziły z rąk do rąk, a każdy okres odcisnął swój znak. Przyroda również nie poskąpiła urody :)
Tym razem udało się nam wybrać na planowaną od dawna wycieczkę w Góry Stołowe. Co prawda musiał wystarczyć nam tylko jeden dzień, jechaliśmy z Wrocławia i... jakoś nie udało się rano zbyt wcześnie wstać, więc zdołaliśmy dotrzeć tylko na Szczeliniec. Błędne Skały odwiedzimy następnym razem. Pogoda dopisała, co prawda ranek nie zapowiadał się słonecznie, lecz zanim dojechaliśmy na miejsce, niebo się przetarło. Jedyne, co mnie rozczarowało, to ilość ludzi, jaka wpadła na ten sam pomysł - nie spodziewałam się, że o tej porze roku spotkamy w górach takie tłumy! Niestety, to trochę utrudniało robienie zdjęć.
Miejsce to znam od dzieciństwa, odwiedzałam wielokrotnie (choć ostatni raz - kilkanaście lat temu, w pewną wyjątkowo mroźną zimę, po kolana w śniegu - takie wędrówki się pamięta!!). Wtedy nie było tych barierek, nie było równych, prostych schodów, a wspinaczka wydawała się znacznie trudniejsza...
Gdyby ktoś się zastanawiał, skąd wzięła się nazwa - Szczeliniec - wyjaśniam - tam trzeba naprawdę bardzo uważać pod nogi. Większość rozpadlin odgrodzona jest barierkami, lecz w wielu miejscach łatwo można skręcić nogę (lub coś więcej).
Niestety, w najciekawszym miejscu, Piekiełku, zrobił się zator i nie miałam szans na interesujące zdjęcia. Musicie uwierzyć mi na słowo, że to robi wrażenie :) Przez niektóre szczeliny trzeba się przeciskać nisko schylonym, zdejmując plecak i kucając. Czasem... wydaje się, że przejścia nie ma. Ot, przygoda :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz