Wracałam z pracy w pośpiechu, zawinięta szalem po czubek nosa, walcząc z lodowatym listopadowym wiatrem. I nagle, na boku ruchliwego traktu przez wystawiony na niepogodę most, dostrzegłam polowy stolik i rozstawione dookoła niego krzesełka, grupę radosnych ludzi. Studenci, chyba. Cel tego zgromadzenia wyjaśniał tekturowy szyld:
"KAWIARNIA CO ŁASKA"
Mignęły porcelanowe filiżanki (każda inna) oraz staromodny imbryczek, jakiś termos, kartonik na monety. Aromatu kawy nie poczułam, choć to pewnie przez katar. Szkoda, że nie miałam ze sobą aparatu.