Wiosna sprawia, że wolnego czasu mam jeszcze mniej niż zwykle. Długie spacery, wypatrywanie coraz to nowych kwiatów do sfotografowania czy sadzenie ich w ogródku i na balkonie. To ta najpiękniejsza pora roku, szkoda byłoby tracić ją przed monitorem :) Zaniedbuję obydwa blogi, ale za to wróciłam do PTA (gdy wygrzewam się na ławce w słońcu, jakoś łatwiej o wenę). Stron przybywa, lecz wciąż jeszcze nie mam poczucia, że nadałam temu opowiadaniu odpowiedni kształt.
Zdjęcia z początku kwietnia. Część zrobiona z rana, część popołudniu, ostatnie - przy "normalnym świetle" :)
Robert wsunął dłonie w kieszenie i zakołysał się
na piętach. Ledwo widoczny za drzewami opuszczony budynek w niepokojący sposób
przyciągał jego uwagę. Dziadek nie pozwalał mu się tam zbliżać i powtarzał to
takim tonem, że Robert, nawet jako ciekawski dzieciak, nie pozwalał sobie
podważyć słów starszego mężczyzny. Dorosłemu nie wystarczał jednak zakaz
pozbawiony wyjaśnienia.
Zszedł z tarasu, z przyjemnego cienia prosto w
rozgrzany słoneczny blask i ruszył przez wyrośnięte wysoko trawy.
Niewyraźne ścieżki, jakie można było wypatrzyć jeszcze wiosną, albo
przynajmniej sobie wyobrazić, pozarastały pokryte wybujałą zielenią. Powinien
to trochę wykosić, uporządkować, pomyślał, chociaż tak naprawdę nie chciał tu
niczego zmieniać. Natalie i tak rzadko spacerowała dalej niż kilka metrów w
głąb ogrodu, wolała raczej siedzieć na swoim fotelu, obserwować, a i jemu
bardziej odpowiadało to tajemnicze, dzikie piękno. Żadne pokrzywy, osty czy
inne mało malownicze rośliny, jakie widywał na terenach opuszczonych przez człowieka
– w cieniach drzew rozkładały się krzaki o gałęziach wyciągniętych dramatycznie
niczym ramiona, o różnokształtnych liściach we wszystkich odcieniach zieleni.
Przestrzeń między nimi wypełniał dywan wysokich traw, o tej porze gęsto
przetykany drobnymi kwiatkami, żółtymi, białymi i bladoróżowymi.
Robert przez moment pomyślał, że gdyby pogoda
dopisała, mogliby wystawić tu stoły i przyjęcie urodzinowe Natalie zrobić w
ogrodzie, pod tym jasnym niebem. Jego siostrze z pewnością by się to podobało.
Ziemia miękko uginała się pod jego stopami, w
nagrzanym powietrzu unosił się słodki zapach miodu oraz ziół. Zupełnie, jakby
znalazł się na leśnej polanie, a nie w centrum pełnej życia metropolii.
Sielankowy nastrój burzyły jednak ciemne, powybijane okna sąsiedniego budynku.
Znalazłszy się bliżej widział posępną rzeczywistość obchodzących z farby framug
czy szerokich pęknięć w dolnej części muru. Na ziemi, tuż pod ścianami, leżało
kilka cegieł i połamanych desek.
- Nie powinieneś tam chodzić.
Na dźwięk tego melodyjnego głosu Robert gwałtownie
się odwrócił i zamarł zaskoczony. Parę metrów za nim stała jasnowłosa kobieta w
długiej sukience. Nie zdawał sobie sprawy, że już tak daleko odszedł, z
miejsca, w którym stał, nie było widać kawiarni.
- Loreen? Co tutaj robisz?
Przechyliła lekko głowę i jasne, niemal białe
włosy spłynęły na jej ramię niczym woda. Robert zamrugał, ale obraz przed jego
oczyma się nie zmienił.
- Jak się tu dostałaś? Byłaś w kawiarni?
- Po prostu jestem – odezwała spokojnie, jakby to
była oczywista odpowiedź.
Zdezorientowany Robert potrząsnął głową próbując
pozbyć się wrażenia nierealności. Kobieta poruszyła się, przeszła parę kroków w
bok, więc instynktownie ruszył za nią. Jej suknia, prosta i luźna, w kolorze
letniego nieba, miękko owijała się wokół nóg, nie zaczepiała się o trawy.
- Powinieneś wracać – rzuciła cicho zerkając przez
ramię.
- Dlaczego? – spytał odruchowo.
Zrównał się z nią, gdy w końcu się zatrzymała.
- Co jest w tym domu?
- Nic, co mogłoby cię zaciekawić.
- Więc dlaczego nie mogę tam pójść? Czy to
niebezpieczne?
Nie potrafił niczego odczytać z pozbawionej emocji
twarzy kobiety. Była piękna, z delikatnymi rysami oraz niezwykle jasnymi
włosami spływającymi łagodnie na ramiona i plecy, lecz nie w taki sposób, który
działałby na męskie zmysły. Przypominała raczej ożywione dzieło sztuki jakiegoś
natchnionego artysty, wydawała się… jakby nie z tego świata. Wysoka i szczupła,
w stroju, który maskował kobiece kształty, lecz nie odbierał jej lekkości.
- Dziadek nie powiedział ci, dlaczego nie możesz
tam chodzić? – odezwała się ignorując jego pytanie.
Nagle nabrał dziwnej świadomości znajdującego się
za jego plecami budynku o pustych, ciemnych oknach. Po plecach mężczyzny
przebiegł dreszcz, zupełnie jakby coś go obserwowało. W pierwszym odruchu
chciał zerknąć do tyłu, lecz stłumił potrzebę, która wydawała mu się dziecinna.
- Skąd… – zaczął, lecz nagle urwał rozproszony
dziwnym iskrzeniem w oczach kobiety.
Uświadomił sobie, że jej tęczówki nie tyle lśniły,
co mieniły się srebrzyście, jakby wypełniało je od środka jakieś światło.
- Kim ty właściwie jesteś?
Bezwiednie wyciągnął rękę, zanim mógł jej jednak
dotknąć, wzrok Loreen jednak przeniósł się na coś za jego plecami. Robert
znieruchomiał.
- Teraz stoimy na granicy pomiędzy obydwiema
działkami – powiedziała powoli, jakby starannie dobierała słowa. – Więcej tam nie
chodź.
Jej głos był spokojny, przypominał szmer wiatru w
gałęziach, a mimo to po plecach mężczyzny przebiegł chłodny dreszcz. Odruchowo
obejrzał się za siebie.
- Co tam jest?
Kiedy nie odpowiedziała,
odwrócił się. Tajemnicza kobieta zniknęła. Choć rozejrzał się szybko dookoła i
przeszedł parę kroków w każdą stronę, nigdzie nie dostrzegł ani śladu po niej.
Skołowany przetarł piekące od jaskrawego światła oczy zastanawiając się, czy
przypadkiem nie wymyślił sobie tego spotkania.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz