piątek, 15 maja 2015

Stacia Kane "Nieświęte duchy"


Staram się nie pisać na blogu o książkach, które mnie rozczarowały, tym razem przeważyła frustracja. Powoli zaczynam dochodzić do przekonania, że jedynymi urban fantasy, które mogę strawić, są książki Ilony Andrews. Zasadniczo lubię wszystko, co opowiada o magii, nadnaturalnych mocach, etc., częściej jednak zdarza mi się odłożyć kolejny tytuł z powrotem na półkę niż doczytać do końca. "Nieświęte duchy", pierwszy tom "Dolnej Dzielnicy" jakoś zmęczyłam, nie było to jednak łatwe zadanie :/

Świat się zmienił. Zmarli powstali, by nawiedzać żywych. Tylko potężny Kościół Prawdy może ochronić ludzi przed duchami…
Chess Putnam, czarownica na usługach Kościoła, ma prawdziwy talent do odsyłania duchów z powrotem do zaświatów. Ale ma i kłopotliwy sekret: ogromny dług za narkotyki. Żeby go odpracować, Chess musi oczyścić z duchów nawiedzone lotnisko. I pakuje się w piekielne kłopoty, przy których jej dotychczasowe problemy rozwiewają się jak zjawa potraktowana ektoplazmarkerem…

Już pierwsze strony "Nieświętych duchów" wywołały uczucie déjà vu - młoda bohaterka, pyskata i dumna ze swoich sukcesów, pracująca w "zawodzie" śledczo/policyjno/kryminalno/detektywistycznym, bez rodziny za to z grupą dziwnych znajomych i skomplikowaną relacją z facetem. W tym przypadku akurat z trzema, którzy pojawiali się w pobliżu - każdy z nich po swojemu ją przyciągał, zdecydować się jednak nie potrafiła. I co kolejny tom to przeskakuje w ramiona innego, bez końca miotając się pomiędzy nimi.

Moim pierwszym skojarzeniem była Dante Valentine z książek Lilith Saintcrow (może ze względu na duchy i miasto umarłych), ale podobnych historii czytałam więcej: seria o Alex Craft Kalayny Price, Kim Harrison i jej Zapadlisko, Darynda Jones i seria o Charley Davidson, Lisa Shaerin i Makenna Frazier, żeby wymienić tylko kilka. Rozumiem, że to modny, dobrze sprzedający się schemat, ale ughh... Zmiana "dekoracji" oraz imion to trochę za mało.

Po co więc czytać kolejną historię o tym samym? Może miałam nadzieję, że chociaż ta autorka mnie zaskoczy, może zaciekawiła mnie kreacja świata, może... po prostu nie miałam nic innego pod ręką? W każdym razie - po raz kolejny rozczarowałam się.

Chess, bohaterka serii "Dolna Dzielnica" pracuje jako czarownica dla Kościoła Prawdy. Oficjalnie jest Demaskatorem - w świecie, w którym gniewne duchy istnieją i zagrażają ludziom, potrzebny jest ktoś, kto odeśle je we właściwe miejsce, do Miasta Wieczności. Zadaniem Chess jest nie tylko przeganianie niesfornych duchów, ale i - a może przede wszystkim - demaskowanie oszustów, którzy fingują nawiedzenia, by na tym zarobić. 
"Kto marnowałby życie, wierząc w Boga, skoro Kościół dysponuje dowodem na życie po życiu i wie, jak okiełznać magię i energię? (...)
Kościół nie zabiegał o datki, nie apelował o wsparcie finansowe, jak miały w zwyczaju dawne religie. Kościół ochraniał lud, a lud płacił Kościołowi podatki. Bez pośrednika i bez sporów o przeznaczenie pieniędzy. Wydawane były na to, na co Kościół chciał je wydać, a gdyby ludowi się to nie podobało, hordy złośliwych duchów czekały w Mieście Wieczności, chętne znów powstać i mordować, gdyby tylko Kościół postanowił je uwolnić."

Choć sama Chess uważa się za specjalistkę plasującą się wysoko w rankingu skuteczności, czytelnikowi prezentuje się niezbyt chwalebnie. Już w ciągu kilkunastu pierwszych stron prawie daje się zabić - wskutek własnych błędów. Potem raz po raz musi być ratowana przez ludzi, z którymi niekoniecznie chce współpracować. Właściwie to częściej musi być ratowana niż sama pokazuje swoje moce. Jej zachowanie wydaje się dziwne: raz boi się wejść do budynku, z którego wypłoszył ją duch, więc wysyła tam człowieka, który w przeciwieństwie do niej nie był szkolony do walki z duchami, to znów łapie za nóż, by walczyć z włamywaczami. W czasie wolnym od wykonywania obowiązków Chess zdaje się bezwładnie dryfować przez życie, najlepiej na rauszu, bez pomysłów, co ze sobą zrobić. Jest uzależniona od narkotyków (przez co pakuje się w problemy), a choć wspomniana zostaje trudna przeszłość dziewczyny, autorka nie przedstawiła jej zbyt przekonująco. Samo lakoniczne rzucenie gdzieś pomiędzy jedną a drugą sceną hasła - "patologiczne rodziny zastępcze, wykorzystywanie seksualne" - nie wystarcza.

Kiedy czytam książkę, to nie fakty w pierwszym rzędzie mnie interesują - chcę móc wejść w sytuację bohatera, zrozumieć go, poczuć z nim jaką solidarność, przeżyć wspólnie jego emocje. Chess miota się między pracą a koniecznością spłacenia długów u dillerów, łyka kolejne pigułki i nie wiadomo, czego właściwie chce. Jej zachowanie nie wzbudziło we mnie ani sympatii ani współczucia. Nie wszyscy muszą być twardymi zawadiakami czy bohaterami o nieskazitelnych charakterach, w porządku, lecz Chess po prostu niczym się nie wyróżnia.

Doyle wydaje się żałosny, natomiast Terrible, jak na bezwzględnego zbira, którego wszyscy w okolicy się boją, jest dziwnie sympatyczny - opiekuje się sierotami, wciąż nadstawia karku za Chess. A scena, w której prawie zwymiotował na widok trupa, była wręcz śmieszna. Z tej bandy jedynie Lex dawał jako taką nadzieję - przy czym na nadziei się skończyło. Czekałam na jakiś rozwój tej postaci, lecz do końca książki było to ciągle tylko "interesujące pierwsze wrażenie".

Kiedy głównej bohaterce brak charakteru, a jej reakcje często wydają się po prostu dziecinne, książka szybko staje się nudna. Uwagę przyciągnąć mogła jedynie akcja czy rozwiązanie zagadek. Stacia Kane miała ciekawy (choć nie tak oryginalny) pomysł na świat nawiedzany przez niebezpieczne duchy oraz egzorcyzmujące czarownice. Dla mnie jednak jednak obraz nie wyglądał na spójny, lecz przesadnie skomplikowany - zbyt wiele dziwnych reguł, dla których nie przedstawiono zrozumiałego wyjaśnienia (np. dotyczących odprawianych przez Chess rytuałów - pomieszanie elementów - to porażenie ducha prądem, osłony z metalu, to znów iście wiedźmie akcesoria jak starte kości, sproszkowana krew menstruacyjna, piórka czy trupie rączki), zbyt wiele tajemniczości, która wcale nie zachęca do dalszej lektury. Całość sprawiała wrażenie, jakby autorka nie do końca nad tym panowała, a mimo to wciąż coś jeszcze dorzucała do tej zupy i mocno mieszała w niej łyżką.

Jak już wspomniałam, uwielbiam szeroko pojęte fantasy (w tym również urban fantasy) i nie mam nic przeciwko magii czy mocom nadprzyrodzonym, nawet w najbardziej egzotycznej wersji, pod warunkiem, że zostanie w sposób przekonujący przedstawiona. O tym, iż jest to możliwe, przekonują chociażby takie nazwiska jak Tad Williams, Ilona Andrews, Nalini Singh, Brandon Sanderson. Stacii Kane moim zdaniem się to nie udało, jej sposób budowania świata pozostawia sporo do życzenia. Zabrakło humoru czy błyskotliwych (albo chociaż po prostu dobrych) dialogów. "Nieświęte duchy" to kolejne czytadło wydane na fali popularności urban fantasy, operujące prostym, powtarzającym się w wielu innych książkach schematem, oklepanymi wątkami i banalnymi emocjami.

Moja ocena: 5/10 (i to mocno naciągane)



Te ruiny znajdują się niedaleko miejsca, w którym mieszkamy. Zaglądamy tam raz po raz obserwując, jak są sukcesywnie niszczone. Jeszcze jakieś 10 lat temu mieszkał tam starszy pan, w budynku gospodarczym trzymał krowę, konia. To stary majątek, dawniej związany z małą cegielnią, obecnie niewiele już z niego pozostało. W zimowe miesiące, w otoczeniu nagich drzew, wygląda ponuro, ale wydaje mi się, że kontrast jest największy wiosną - gdy przyroda dookoła odradza się, a te mury rozsypują się niemal w oczach :/


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...