W książkach fantasy najbardziej pociąga mnie możliwość oderwania się od rzeczywistości i odbycia niezwykłej podróży przez świat inny od naszego. Choć wydawałoby się, że wyobraźnia ludzka nie zna granic, większość autorów mniej lub bardziej świadomie korzysta ze znanych już obrazów - czarodzieje i sposób posługiwania się przez nich magią, wampiry, elfy, smoki czy wiele innych istot. Nawet najbardziej egzotycznie opisane ludy, często są tylko odbiciem czegoś z naszego świata, kreatywnym wykorzystaniem historii lub mitologii.
Dlatego też tak bardzo zaintrygował mnie "Zrodzony z mgły". To pierwsza książka Brandona Sandersona, jaką przeczytałam, i jestem pod ogromnym wrażeniem :) Zupełnie nowy, oryginalny świat, przedstawiony z rozmachem, trzymająca w napięciu akcja, całość opisana zręcznie i konsekwentnie.
Czytelnicy „Elantris” sądzili, że odkryli w Brandonie Sandersonie coś szczególnego. „Z mgły zrodzony” udowadnia, że mieli rację.
Przez tysiąc lat popiól zasypywał kraj, nie kwitły kwiaty. Przez tysiąc lat skaa wiedli niewolnicze życie w nędzy i strachu. Przez tysiąc lat Ostatni Imperator, „Skrawek Nieskończoności” rządził władzą absolutną i ostatecznym terrorem, niezwyciężony jak bóg. A kiedy nadzieja została porzucona już tak dawno, że nie pozostały z niej nawet wspomnienia, pokryty bliznami pół-skaa ze złamanym sercem odkrywa ją na nowo w piekielnym więzieniu Ostatniego Imperatora. Tam poznaje moce Zrodzonego z Mgły. Znakomity złodziejaszek i urodzony przywódca, wykorzystuje swoje talenty w intrydze, która ma pozbawić tronu i władzy samego Ostatniego Imperatora.
"Zrodzony z mgły" to pierwszy tom cyklu "Ostatnie Imperium". Świat, w którym rozgrywa się akcja, od tysiąca lat przysypywany jest popiołami - nie ma już zieleni, rośliny są brązowe i słabe, a po niebie wędruje czerwone słońce. Nikt już nie pamięta, jak wyglądał świat przed panowaniem Ostatniego Imperatora. Nocami przychodzą mgły - noc w noc, gęste i wciskające swoje macki w każdą uliczkę. Większość ludzi powtarza sobie historie o mgielnych upiorach i noce spędza w szczelnie zamkniętych budynkach. Na zewnątrz wychodzą jedynie co odważniejsi złodzieje, a także allomanci i stalowi inkwizytorzy.
Już sam pomysł na allomantów (i feruchemików!) jest niezwykły - nigdy jeszcze z czymś takim się nie spotkałam. Allomanci połykają drobinki różnych metali (m.in. ołów, cynę, stal, miedź) i "spalając" je w sobie, uzyskują szczególne moce - mogą odpychać się lub przyciągać od metalowych przedmiotów, zwiększać siłę i wytrzymałość, wpływać na ludzkie uczucia. Najsilniejsi allomanci - zdolni spalać wszystkie metale - to właśnie Zrodzeni z mgły. Jest ich niewielu, a każdy jest niebezpiecznym przeciwnikiem.
Być może w skróconym, suchym opisie nie brzmi to zbyt interesująco, ale kiedy się czyta - niezwykła magia opowieści wciąga bez reszty :)
Opisany przez Brandona Sandersona świat urzeka kompleksowością: Imperium, rządzone od tysiąca lat bezwzględną ręką nieśmiertelnego, wszechpotężnego Imperatora, uważanego przez większość społeczeństwa za boga. Podziały społeczne są głębokie - arystokracja jest uprzywilejowana i skupia się wyłącznie na własnych sprawach, natomiast rzesze skaa - bezwolnych, bezbronnych niewolników, z których życiem nikt się nie liczy - starają się przetrwać do następnego dnia. W miarę rozwoju akcji autor umiejętnie dokłada kolejne zagadki - Stalowych Inkwizytorów, walkę Imperatora z Głębią, Czeluście Hathsin, Zakon Opiekunów, tajemnicze kandry i wiele innych.
Gdzieś w ponurych uliczkach stolicy Imperium, mieście Luthadel, kryją się szajki złodziei. Jednak z tych grup - kierowana przez genialnego i może nieco szalonego człowieka - porywa się na wyjątkowo śmiały plan. Plan, który wydaje się z góry skazany na niepowodzenie. Akcja toczy się coraz szybciej, coraz to następują nowe zwroty, a układane przez bohaterów plany są szczegółowo dopracowane. Można powiedzieć, że o spiskach przeciwko tyranowi opowiadała niejedna książka awanturniczo-przygodowa, lecz w wydaniu Brandona Sandersona wszystko wydaje się niezwykle konsekwentne i logiczne, a jednocześnie wciąż zaskakujące.
- Jego śmierć spowodowała spore zamieszanie wśród lokalnej szlachty.
- Mniej więcej taka była intencja - odparł Kelsier. - Choć, mówiąc uczciwie, nie planowałem niczego aż tak dramatycznego. W gruncie rzeczy był to bardziej przypadek niż cokolwiek innego.
Dockson uniósł brew.
- Jak można „przypadkowo” zabić szlachcica w jego własnej posesji?
- Nożem w serce - odparł Kelsier. - A raczej kilkoma nożami. Zawsze lepiej dmuchać na zimne.
Historia opowiedziana jest z perspektywy różnych bohaterów, choć najczęściej narrator towarzyszy Vin, Kelsierowi oraz Elendowi. Vin wychowała się na ulicy oraz w złodziejskich szajkach, gdzie nauczyła się spać czujnie i nikomu nie ufać. Dopiero, kiedy na jej drodze stanął Kelsier - pewny siebie, arogancki, ale i pełen charyzmy złodziej i buntownik - powoli zaczęła dostrzegać dla siebie inne możliwości. W przeciwieństwie do pierwszej dwójki Elend miał wygodne życie - wychował się w luksusowej twierdzy jednego z najbogatszych rodów Imperium...
- No cóż - mruknął Yeden. - Skoro już wymieniasz problemy, jakie mamy pokonać, powinieneś jeszcze dopisać, że wszyscy jesteśmy porządnie stuknięci... choć trudno nam będzie coś na to zaradzić.
Grupa zachichotała i Kelsier dopisał na tablicy „Niewłaściwa postawa Yedena”. A potem odstąpił w tył i uważnie spojrzał na listę.
- Prawdę mówiąc, to wszystko nie wygląda tak strasznie, co?
Pragnienie zysku splata się z dążeniem do sprawiedliwości, zemsta z szukaniem sensu w życiu, nieufność z przyjaźnią. Dobrze zgrana i zdeterminowana grupa może sprawić, że nierealny plan stanie się rzeczywistością. Zwykły człowiek niespodziewanie staje się legendą, bohaterem dla mas, a prawda zaskoczy każdego.
Wartka i pełna nieoczekiwanych zwrotów akcja, sporo humoru, ale i dramatyczne momenty (oraz wcale nie tak różowe zakończenie), które uwiarygadniają rozwój fabuły, nie tak bardzo różowe zakończenie oraz niesamowity świat - to atuty tej książki. Wad dopatrzyłam się tak niewiele, że po prostu je pominę :) "Z mgły zrodzony" to jedna z najlepszych fantasy, jakie miałam przyjemność przeczytać :)
Drugi tom serii "Ostatnie Imperium", tj. "Studnia wstąpienia", był już trochę inny - akcja toczyła się innym tempem, a bohaterom przyszło się zmierzyć z innego rodzaju problemami. Słowem - mniej walk czy planowania, więcej, dużo więcej rozmyślań.
W drugiej części historia opowiadana była najczęściej z perspektywy Vin oraz Elenda, czasem Sazeda, Breeze'a czy Zane'a. Po zwycięstwie rebelii najtrudniejszym okazało się utrzymanie zdobytej władzy. Chociaż nasza ekipa dysponowała teraz znacznie lepszymi środkami, sytuacja z nienajlepszej (oblężenie Luthadel) szybko zaczęła się przeradzać w beznadziejną. Choć wydawać by się mogło, że to w pierwszym tomie ekipa Kelsiera musiała dokonać cudu, nastrój wydawał się pełen optymizmu. Pewno dzięki postaci Kelsiera. W "Studni wstąpienia" mi tego zabrakło: było zbyt przygnębiająco, zbyt pesymistycznie.
Autor powoli zdradzał odpowiedzi na niektóre z pytań, jakie pozostały otwarte po pierwszym tomie, to znów układał kolejne zagadki, lecz tak, jak "Zrodzonego z mgły" połknęłam bez robienia przerw, tak "Studnia wstąpienia" wydawała się ciągnąć zbyt długo i miałam trudności z dokończeniem lektury. Owszem, byłam ciekawa, jak to się wszystko zakończy - czym jest naprawdę Głębia, jakie dudnienie słyszy Vin, co wydarzyło się przy Studni Wstąpienia tysiąc lat temu, co odkrył Kwaan i dlaczego chciał powstrzymać Alendiego, etc. - ale czytanie szło mi bardzo opornie.
Podobał mi się rozwój postaci, przede wszystkim Elenda i Vin, polubiłam Tindwyl, a po bliżyszym poznaniu Breeze jeszcze zyskał. Rzeź Luthadel była poruszająca, a zakończenie - zupełnie nieoczekiwane. Zabrakło jednak lekkości, ognia oraz humoru, który wypełniał pierwszą część, zdecydowanie za dużo było samoumartwiania się Vin. Zresztą, bez Kelsiera to już nie było to samo, choć z drugiej strony - kiedy OreSeur zaczynał żartować, heh, to warto było przeczytać :)
Być może w skróconym, suchym opisie nie brzmi to zbyt interesująco, ale kiedy się czyta - niezwykła magia opowieści wciąga bez reszty :)
Opisany przez Brandona Sandersona świat urzeka kompleksowością: Imperium, rządzone od tysiąca lat bezwzględną ręką nieśmiertelnego, wszechpotężnego Imperatora, uważanego przez większość społeczeństwa za boga. Podziały społeczne są głębokie - arystokracja jest uprzywilejowana i skupia się wyłącznie na własnych sprawach, natomiast rzesze skaa - bezwolnych, bezbronnych niewolników, z których życiem nikt się nie liczy - starają się przetrwać do następnego dnia. W miarę rozwoju akcji autor umiejętnie dokłada kolejne zagadki - Stalowych Inkwizytorów, walkę Imperatora z Głębią, Czeluście Hathsin, Zakon Opiekunów, tajemnicze kandry i wiele innych.
Gdzieś w ponurych uliczkach stolicy Imperium, mieście Luthadel, kryją się szajki złodziei. Jednak z tych grup - kierowana przez genialnego i może nieco szalonego człowieka - porywa się na wyjątkowo śmiały plan. Plan, który wydaje się z góry skazany na niepowodzenie. Akcja toczy się coraz szybciej, coraz to następują nowe zwroty, a układane przez bohaterów plany są szczegółowo dopracowane. Można powiedzieć, że o spiskach przeciwko tyranowi opowiadała niejedna książka awanturniczo-przygodowa, lecz w wydaniu Brandona Sandersona wszystko wydaje się niezwykle konsekwentne i logiczne, a jednocześnie wciąż zaskakujące.
- Jego śmierć spowodowała spore zamieszanie wśród lokalnej szlachty.
- Mniej więcej taka była intencja - odparł Kelsier. - Choć, mówiąc uczciwie, nie planowałem niczego aż tak dramatycznego. W gruncie rzeczy był to bardziej przypadek niż cokolwiek innego.
Dockson uniósł brew.
- Jak można „przypadkowo” zabić szlachcica w jego własnej posesji?
- Nożem w serce - odparł Kelsier. - A raczej kilkoma nożami. Zawsze lepiej dmuchać na zimne.
Historia opowiedziana jest z perspektywy różnych bohaterów, choć najczęściej narrator towarzyszy Vin, Kelsierowi oraz Elendowi. Vin wychowała się na ulicy oraz w złodziejskich szajkach, gdzie nauczyła się spać czujnie i nikomu nie ufać. Dopiero, kiedy na jej drodze stanął Kelsier - pewny siebie, arogancki, ale i pełen charyzmy złodziej i buntownik - powoli zaczęła dostrzegać dla siebie inne możliwości. W przeciwieństwie do pierwszej dwójki Elend miał wygodne życie - wychował się w luksusowej twierdzy jednego z najbogatszych rodów Imperium...
- No cóż - mruknął Yeden. - Skoro już wymieniasz problemy, jakie mamy pokonać, powinieneś jeszcze dopisać, że wszyscy jesteśmy porządnie stuknięci... choć trudno nam będzie coś na to zaradzić.
Grupa zachichotała i Kelsier dopisał na tablicy „Niewłaściwa postawa Yedena”. A potem odstąpił w tył i uważnie spojrzał na listę.
- Prawdę mówiąc, to wszystko nie wygląda tak strasznie, co?
Pragnienie zysku splata się z dążeniem do sprawiedliwości, zemsta z szukaniem sensu w życiu, nieufność z przyjaźnią. Dobrze zgrana i zdeterminowana grupa może sprawić, że nierealny plan stanie się rzeczywistością. Zwykły człowiek niespodziewanie staje się legendą, bohaterem dla mas, a prawda zaskoczy każdego.
Wartka i pełna nieoczekiwanych zwrotów akcja, sporo humoru, ale i dramatyczne momenty (oraz wcale nie tak różowe zakończenie), które uwiarygadniają rozwój fabuły, nie tak bardzo różowe zakończenie oraz niesamowity świat - to atuty tej książki. Wad dopatrzyłam się tak niewiele, że po prostu je pominę :) "Z mgły zrodzony" to jedna z najlepszych fantasy, jakie miałam przyjemność przeczytać :)
Drugi tom serii "Ostatnie Imperium", tj. "Studnia wstąpienia", był już trochę inny - akcja toczyła się innym tempem, a bohaterom przyszło się zmierzyć z innego rodzaju problemami. Słowem - mniej walk czy planowania, więcej, dużo więcej rozmyślań.
Uwaga! Spoilery!
W drugiej części historia opowiadana była najczęściej z perspektywy Vin oraz Elenda, czasem Sazeda, Breeze'a czy Zane'a. Po zwycięstwie rebelii najtrudniejszym okazało się utrzymanie zdobytej władzy. Chociaż nasza ekipa dysponowała teraz znacznie lepszymi środkami, sytuacja z nienajlepszej (oblężenie Luthadel) szybko zaczęła się przeradzać w beznadziejną. Choć wydawać by się mogło, że to w pierwszym tomie ekipa Kelsiera musiała dokonać cudu, nastrój wydawał się pełen optymizmu. Pewno dzięki postaci Kelsiera. W "Studni wstąpienia" mi tego zabrakło: było zbyt przygnębiająco, zbyt pesymistycznie.
Autor powoli zdradzał odpowiedzi na niektóre z pytań, jakie pozostały otwarte po pierwszym tomie, to znów układał kolejne zagadki, lecz tak, jak "Zrodzonego z mgły" połknęłam bez robienia przerw, tak "Studnia wstąpienia" wydawała się ciągnąć zbyt długo i miałam trudności z dokończeniem lektury. Owszem, byłam ciekawa, jak to się wszystko zakończy - czym jest naprawdę Głębia, jakie dudnienie słyszy Vin, co wydarzyło się przy Studni Wstąpienia tysiąc lat temu, co odkrył Kwaan i dlaczego chciał powstrzymać Alendiego, etc. - ale czytanie szło mi bardzo opornie.
Podobał mi się rozwój postaci, przede wszystkim Elenda i Vin, polubiłam Tindwyl, a po bliżyszym poznaniu Breeze jeszcze zyskał. Rzeź Luthadel była poruszająca, a zakończenie - zupełnie nieoczekiwane. Zabrakło jednak lekkości, ognia oraz humoru, który wypełniał pierwszą część, zdecydowanie za dużo było samoumartwiania się Vin. Zresztą, bez Kelsiera to już nie było to samo, choć z drugiej strony - kiedy OreSeur zaczynał żartować, heh, to warto było przeczytać :)
Pierwszy tom wzbudził mój zachwyt, drugi trochę ostudził entuzjazm. Czy wybiorę się na poszukiwania trzeciego, jeszcze nie zdecydowałam :/
PS. Na Deviantart znalazłam sporo
doskonałych grafik stworzonych przez fanów serii, włącznie z rysunkami
stalowych inkwizytorów. Hmm... Może te ostatnie nie wyglądały zbyt
apetycznie ;)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz