"Królewska krew. Wież elfów" to tom 1 i 2 cyklu Michaela Jamesa Sullivana "Odkrycia Riyrii" - fantasy w wersji przygodowo-łotrzykowskiej. Choć podwójne wydanie ma sporą objętość, książkę czyta się szybko - bo jak się oderwać, kiedy bohaterowie co rusz wpadają w nowe kłopoty? Poszukiwania, dramatyczne ucieczki, zakradanie się do pilnie strzeżonych miejsc i wielkie tajemnice. Wszystko to, co lubię :)
Pościgi, pojedynki, magia, spiski i zamachowcy – w tej książce znajdziecie wszystko, za co pokochaliście fantasy!
Zamordowany został król. Władza przeszła w ręce spiskowców, którzy sądzili, że każdy element ich planu był doskonały. Poza jednym. Winą próbowali obarczyć Royce’a i Hadriana. Ci nie są jednak byle złodziejaszkami i nie pójdą dobrowolnie pod pręgierz. To okryty złą sławą duet Riyira, i nikt nie powstrzyma ich przed krwawą zemstą! Los królestwa spoczywa w rękach dwóch najemników.
Książka Sullivana nie jest pozycją szczególnie wybitną - nie ma tu rozważań na temat natury człowieka, trudno też powiedzieć, by bohaterowie ewoluowali (poza takimi dość sztampowymi wątkami, jak rozpieszczone książątko, które w przyspieszonym tempie musi dorosnąć do pełnienia władzy). Mimo to lektura wciąga - akcja toczy się szybko, autor wciąga w barwny świat, pełen spisków, niezwykłych krain oraz niespodziewanych wydarzeń.
"Riyria po elficku znaczy dwóch."
Hadrian to były żołnierz, potrafi posłużyć się każdą bronią i trudno mu odmówić pomocy potrzebującym. Royce z kolei, złodziej wychowany na ulicy, jest nieufny i nie ma zbyt wielu skrupułów. Początkowo wydaje się mniej sympatyczny niż solidny, uczciwy Hadrian, ale i on ma to coś, co przyciąga uwagę czytelnika. Razem tworzą zgrany duet, jeden za drugiego skoczyłby w ogień.
To, co po pierwszych stronach zapowiada się jako opowiadanie o kolejnych zleceniach szybko przeradza się w większą intrygę, w którą wciągnięci zostają bohaterowie. Spisek przeciwko królestwu okazuje się czymś więcej, na jaw powoli wychodzą stare, bardzo stare tajemnice, których wyjaśnienie - jak sądzę - zajmie kolejnych kilka tomów. Z początku trudno mi było się połapać w polityce - stronnictwa rojalistów i imperialistów, kraina podzielona na królestwa, potem jednak wszystko wskoczyło na swoje miejsce :)
W książce znalazło się miejsce i dla dzielnej księżniczki, prastarego czarnoksiężnika czy podstępnego wroga w postaci kościoła oraz jego fanatycznych zwolenników. Autor raz po raz podsuwa wskazówki, pozwala się domyślać, o czym w tym wszystkim chodzi, po czym znów miesza tropy. A na sam koniec - rzuca uwagę, która zmusza czytelnika, by sięgnął po kolejny tom :)
Opinia o kolejnych tomach - tutaj.
Stojący najbliżej Hadriana mężczyzna z głęboko osadzonymi oczami i spaloną od słońca skórą wydawał się najstarszy z nich. Zrobił krok w jego stronę i chwycił konia za wędzidło.
- A teraz uważaj. Sprzątnęliśmy masę ludzi na tej drodze. Głupich, którzy nie chcieli słuchać. Nie chcesz być głupi, co?
Hadrian pokręcił głową.
- Dobra. To teraz rzućcie broń - rozkazał złodziej - i złaźcie z koni.
- Co ty na to, Royce? - spytał Hadrian. - Może dajmy im trochę grosza, żeby nikomu nie stała się krzywda.
Royce podniósł głowę i spojrzał spod kaptura. W jego oczach płonął gniew.
- Nie chcemy przecież kłopotów, prawda?
- Mnie lepiej nie pytaj o zdanie - odpowiedział Royce.
- A więc nie ustąpisz?
Cisza. Hadrian znów pokręcił głową i westchnął.
- Dlaczego musisz wszystko tak utrudniać? To nie są źli ludzie, tylko biedni. Kradną, żeby mieć na chleb dla rodziny. Jak możesz im tego żałować? Nadchodzi zima, a czasy są ciężkie. - Spojrzał na złodziei. - Mam rację?
- Ja nie mam rodziny - odpowiedział płaskonosy - a większość pieniędzy przepijam.
- Nie ułatwiasz sprawy - ostrzegł go Hadrian.
- Nawet nie próbuję. Albo zrobicie, co każę, albo wypatroszymy was na miejscu - oznajmił i w celu podkreślenia groźby wyjął zza pasa długi sztylet i przeciągnął nim ze zgrzytem po ostrzu swojego miecza.
Zimny wiatr wył wśród drzew, targając gałęziami i zrywając listowie. Czerwonozłote liście fruwały i wirowały, gnane podmuchami wzdłuż wąskiego traktu. Gdzieś w mroku odezwała się sowa.
- Może damy wam połowę naszych pieniędzy? Moją połowę. W ten sposób nie będziecie całkowicie stratni.
- Nie prosimy o połowę - rzekł rabuś trzymający wierzchowca Hadriana. - Chcemy wszystko, razem z tymi końmi.
(...)
- Miałeś rację, Royce - przyznał Hadrian zrezygnowanym głosem. Odpiął pelerynę i przewiesił przez siodło z tyłu. - Powinniśmy zjechać z drogi, ale przecież jesteśmy na kompletnym odludziu. Jakie mieliśmy szanse?
- Zważywszy, że teraz nas okradają, to chyba całkiem spore.
- Co za ironia. Riyria ofiarą rabunku. To prawie zabawne.
- Wcale nie zabawne.
- Powiedziałeś „Riyria"? - spytał złodziej trzymający konia Hadriana i ten przytaknął, zdjął rękawice i zatknął je za pas.
Mężczyzna puścił wędzidło i zrobił krok do tyłu.
- Co się dzieje, Will? - spytała dziewczyna. - Co to jest Riyria?
- Tak się zwie dwóch ludzi w Melengarze. - Spojrzał w stronę pozostałych i trochę zniżył głos. - Mam tam znajomych, pamiętasz? Mówią, że dwóch facetów, którzy się nazywają Riyria, pracuje poza Medfordem i że kazali mi zejść sobie z drogi, gdybym ich kiedykolwiek spotkał.
- To jak myślisz, Will? - spytał rabuś z blizną.
- Może powinniśmy usunąć krzaki i pozwolić im przejechać.
- Co? Czemu? Nas jest piątka, a ich tylko dwóch - zauważył płaskonosy.
- Ale to Riyria.
- Co z tego?
- Moi koledzy na północy nie są głupi i radzili wszystkim trzymać się z dala od nich. Nie są też strachliwi. Więc jeśli każą ich unikać, to nie bez powodu.
Płaskonosy znów spojrzał na nich krytycznie.
- Dobra, ale skąd wiecie, że to są właśnie ci dwaj? Wierzycie im na słowo?
Will skinął w kierunku Hadriana.
- Popatrz na jego miecze. Człowiek z jednym mieczem może umieć się nim posługiwać, ale równie dobrze i nie. Z dwoma mieczami raczej nie ma pojęcia o sztuce walki, ale chce, żebyś myślał inaczej. Ale ktoś z trzema mieczami... To spory ciężar i nikt nie dźwiga z sobą tyle żelastwa, jeśli nie zarabia nim na życie.
Hadrian zgrabnym ruchem dobył dwa miecze przypięte po swoich bokach. Obrócił rękojeść jednego w dłoni.
- Muszę dać do wymiany uchwyt. Znów zaczyna się strzępić. - Spojrzał na Willa. - Możemy zaczynać? Zdaje mi się, że zamierzaliście nas obrabować.
Rabusie spojrzeli niepewnie po sobie.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz