Lekka fantasy w klimacie przygodowo-łotrzykowskim, nieszczególnie ambitna, ale na pewno wciągająca. Pierwsze dwa tomy czytałam blisko półtora roku temu (opinia tutaj) i bardzo się ucieszyłam, kiedy w moje łapki wpadły kolejne części. Przerwa w lekturze w niczym nie przeszkadzała w powrocie do tej historii.
Na horyzoncie kłębią się coraz ciemniejsze chmury, sytuacja pogarsza się, a Royce i Hadrian ruszają z kolejną trudną misją...
Nowe imperium. Szmaragdowy sztorm (t. 3-4)
Bohaterowie zostają wezwani, by pomóc swojej ojczyźnie. Królestwo
Melengar potrzebuje ich w nierównej walce z zagrażającym mu imperium.
Dwaj złodzieje zostają wysłani z samobójczą misją za linie wroga, gdzie
będą starali się pozyskać sojuszników dla swojej sprawy. Tymczasem
wychodzi na jaw, że potężny mag Esrahaddon ma ambicje przejęcia władzy w
królestwie.
Zdradziecki plan (t. 5)
Nacjonaliści przegrali, a władze Nowego Imperium planują uczcić swoje
zwycięstwo wyjątkowo krwawą ceremonią. W dniu święta zimonaliów imperatorka Modina zostanie zmuszona do małżeństwa, po czym przydarzy
się jej nieszczęśliwy wypadek. Odbędzie się także podwójna egzekucja –
kat straci słynną wiedźmę z Melengaru oraz spadkobiercę Novronu.
Nowym władcom wydaje się, że ich triumf jest całkowity. Nie wzięli jednak pod uwagę, że ich plan może się nie spodobać pewnym dwóch złodziejom. Royce i Hadrian po raz kolejny uratują swoją ojczyznę. Miecze i sztylety pójdą w ruch!
Nowym władcom wydaje się, że ich triumf jest całkowity. Nie wzięli jednak pod uwagę, że ich plan może się nie spodobać pewnym dwóch złodziejom. Royce i Hadrian po raz kolejny uratują swoją ojczyznę. Miecze i sztylety pójdą w ruch!
Pradawna stolica (t. 6)
Spadkobierca Novrona został odnaleziony, wojny ustały, a architekci
nowego imperium nie żyją. Powinien nastać czas pokoju i dobrobytu, ale
skończył się Uli Vermar i nadciąga armia elfów, siejąc po drodze
spustoszenie. Ludzkość i świat Elanu może ocalić jedynie starożytny
przedmiot, lecz jego odzyskanie wymaga dotarcia do miasta, które
zniknęło przed wiekami. Imperatorka Modina wysyła grupę starannie
dobranych ludzi na niebezpieczną wyprawę do Percepliquisu…
W porównaniu w pierwszymi dwoma tomami kolejne wydają się poważniejsze, bardziej mroczne. Fabuła staje się bardziej skomplikowana - zaczyna krążyć wokół spadkobiercy Nyphrona oraz budowy nowego imperium. Już nie chodzi o sam tylko spisek przeciwko królowi, ale politykę nowej władzy, zmierzającej do przejęcia całkowitej kontroli. W dodatku sam duet Ryirii ma problemy - Hadrian przechodzi kryzys i chce się wycofać, Royce natomiast... myśli o założeniu rodziny.
Oczywiście akcja toczy się wartko, nie brakuje zwrotów akcji ani zabawnych dialogów. Pojawiają się nowe postaci oraz zupełnie nowe krajobrazy - przede wszystkim w "Szmaragdowym sztormie". Co do trzymania czytelnika w niepewności - jedna reguła odnośnie książek Sullivana zawsze się sprawdza: choć bohaterowie potrafią świetnie kombinować i wykorzystywać niecodzienne umiejętności, ich najlepsze plany szybko biorą w łeb. Autor dość lekką ręką pozbywa się postaci, które odgrywały istotną rolę - ten element zaliczam akurat na plus, gdyż zakończenia, w których po dramatycznych wydarzeniach wszystkie postaci radośnie dotrwają do końca są mało przekonujące.
Sullivanowi zdarzają się raz po raz potknięcia - przede wszystkim gdy reakcje bohaterów są naciągane i brak jest logicznego uzasadnienia dla ich zachowania. Nie podobało mi się pewne rozmiękczenie głównych bohaterów, bardziej emocjonalne oblicze Hadriana i Royce'a. A jeszcze bardziej nie podobało mi się to, jak została potraktowana Arista - autor chciał wprowadzić dodatkowy wątek romantyczny, lecz w efekcie bohaterka, która dotychczas prezentowała się jako kobieta stanowcza i pewna siebie, sprawia wrażenie zagubionej, pełnej kompleksów i wręcz niedojrzała, łasa najsłabszych przejawów sympatii. Przeciągnięcie zakończenia tego wątku na sam koniec spowodowało, że to rozwiązanie było mało wiarygodne.
3. i 4. tom prezentowały moim zdaniem najwyższy poziom w całej serii, 5. okazał się słabszy, 6. natomiast... Tą ostatnią część trudno ocenić, gdyż z jednej strony mocno eksploatował znany w fantasy motyw (nie)dobranej drużyny, wędrówki przez niebezpieczeństwa do niepewnego celu (niektóre sceny szczególnie silnie kojarzyły mi się z "Władcą Pierścieni" - w końcu był i mag, i krasnolud, i elf, ognisty potwór oraz znamienne słowa "Nie przejdziesz!"). Z drugiej strony podobało mi się przewrotne rozwiązanie tajemnicy Nyphrona i upadku pierwszego imperium. Pewnych elementów czytelnik mógł domyślać się już wcześniej, finał został jednak zaprezentowany całkiem zgrabnie i bez zbędnej pompy (dwie najistotniejsze osoby w imperium podróżujące w furmance i nocujące w maleńkiej wiosce? serio?).
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz