Na takie dni, o ile tylko uda się wygospodarować trochę czasu, najlepiej jest zafundować sobie od rana peeling kawowy :) Wystarczą dwie łyżki mielonej (nie rozpuszczalnej!) kawy, takiej najzwyklejszej, byle ładnie pachniała, do tego trochę oliwki do ciała albo płynu do kąpieli (świetnie komponuje się z wiśniowym), ewentualnie rozgrzewającego cynamonu, i pod prysznic. Działa lepiej niż espresso, a zapach na skórze utrzymuje się przez prawie cały dzień :)
Ostatnie rozdziały "Alpine" idą mi wyjątkowo opornie. Chociaż materiału na sceny mam w głowie całkiem sporo, ciężko mi się zmobilizować do ubrania tego w słowa. Zanim zabiorę się za drugą część planuję zrobić dłuższą przerwę. Ciąg dalszy z pewnością jednak powstanie i po cichu, bardzo po cichu mogę powiedzieć, że akcja opowiadania przeniesie się do Mason City w Iowa ;)
- Kochanie, co tu jest napisane?
- Ma-ma.
- Bardzo dobrze. A tutaj? - pytam pokazując kolejny obrazek z podpisem.
- B... R... A... T...
- Czyli całe słowo razem?
- Chłopiec!
---
Składanie słów idzie Skrzatowi zdecydowanie lepiej, kiedy "studiuje" napisy na murze w przejściu podziemnym ;)
Zdjęcia jeszcze październikowe, teraz balkon jest już pusty i szary...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPiękną miałaś balkonową jesień!
OdpowiedzUsuńSkrzat jest bystry, przecież brat to chłopiec :)
Ten peeling stosowałam często dopóki nie zapchałam sobie kawą odpływu spod prysznica :)