Nie lubię filmów klasyfikowanych jako obyczajowy, dramat, zasadniczo nie przepadam nawet za komediami. Kiedy już decyduję się spędzić wolny czas przed ekranem, dużym czy małym, wolę coś, co pozwoli mi się oderwać od rzeczywistości, choć na chwilę przeniesie do krainy fantazji. "Dwoje do poprawki" mieści się w kategoriach, o których wspomniałam na samym początku, a mimo to żałuję ani minuty :)
Obraz przedstawia parę o 30-letnim stażu małżeńskim, oboje są "zwyczajni" aż do bólu. Przeciętny domek na amerykańskich przedmieściach, śniadanie z jajkiem na bekonie i rutyna codziennych rozmów. Co nie jest zwyczajne - to doskonała gra aktorska. Maryl Streep i Tommy Lee Jones pokazali klasę, należą się im za to brawa.
Nie można powiedzieć, aby ta historia kryła w sobie jakieś ważne prawdy czy też przekazywała uniwersalną receptę na życie, wskazówki, jak sobie radzić z kryzysem. Jest natomiast w tym coś optymistycznego, gdyż pomimo pozornie patowej sytuacji na początku, tak realistycznej, niemalże znajomej, okazuje się, że można sobie ze wszystkim poradzić. Pomaga determinacja, szczera chęć wysłuchania drugiej osoby, ale i uświadomienie sobie czegoś, o czym niby każdy z nas wie - różnic między kobietami a mężczyznami. Teoria teorią, w praktyce natomiast... Film oglądałam w towarzystwie męża i mamy. Obie rozumiałyśmy reakcje bohaterki, jej rozterki, emocje, nie potrafiłyśmy natomiast rozgryźć wielu reakcji jej partnera. Mój mąż, zapytany o opinię, wymruczał tylko pod nosem coś, co brzmiało jak "czego tu się czepiać" oraz "to nie ten gość robił problemy".
PS. Polskie wersje tytułów rzadko są moim zdaniem trafione, tym razem jednak "Dwoje do poprawki" lepiej oddaje klimat niż oryginalne "Hope Springs".