sobota, 2 sierpnia 2014

Recenzja: "Protektorat parasola"

 

"Bezduszna" Carriger Gail wpadła mi w oko jakiś czas temu. W końcu zdecydowałam się sięgnąć po nią i... już po kilku stronach, zniechęcona niedorzecznymi tekstami, miałam ochotę ją odłożyć. Potem jednak uznałam, że przebrnę jeszcze parę kartek, zobaczę, czy pierwsze wrażenie okaże się trafne.

Po tych paru kartkach uśmiechałam się szeroko, a pod koniec lektury brzuch bolał mnie ze śmiechu. Trzeba oddać Gail Carriger, że potrafi być konsekwentna - treść książki oraz zachowania bohaterów są tak absurdalne, że "Bezduszna" staje się pastiszem wszelkiego rodzaju romansów historycznych oraz paranormalnych, ze szczyptą steampunk, dodatkowo nasączonym kpinami ze stereotypów dotyczących społeczeństwa angielskiego i amerykańskiego. U innych autorów naiwność fabuły czy mało wyszukane wątki pojawiają się mimo ich najlepszych starań dowodząc jedynie braku zręczności i wyczucia, lecz Gail Carriger swoimi spójnymi i bardzo celowymi zabiegami wykazała talent, wyrazy uznania należy oddać również tłumaczowi (za takie językowe smaczki, jak np. o lokaju, który zachowywał "wymowne, acz ze wszech miar kompetentne milczenie").

Tyle absurdów skumulowanych w stosunkowo krótkim tekście? Setnie ubawiłam się przy lekturze :)
"Po pierwsze, Alexia nie ma duszy. Po drugie, jest starą panną, której ojciec był Włochem, a teraz nie żyje. Po trzecie, została zaatakowana przez wampira, co stanowi oburzające naruszenie zasad dobrego wychowania. A dalej? Sprawy lecą na łeb, na szyję, gdyż ów wampir przypadkowo ginie z jej ręki, a nieznośny lord Maccon (hałaśliwy, gburowaty i zabójczo przystojny wilkołak) z rozkazu królowej Wiktorii wszczyna śledztwo. Jedne wampiry znikają, inne pojawiają się znienacka, jakby wyrastały spod ziemi, a podejrzenia padają na Alexię. Czy nasza bohaterka zdoła rozwiązać zagadkę skandalu, który wstrząsnął londyńską socjetą? Czy charakterystyczna dla bezdusznych umiejętność neutralizowania sił nadprzyrodzonych okaże się pomocna, czy raczej przysporzy jej wstydu? I co najważniejsze - kto naprawdę zawinił? I czy podadzą ciasto z kajmakiem?"
Akcja rozgrywa się w wiktoriańskiej Anglii, gdzie obok ludzi jako pełnoprawni członkowie społeczeństwa żyją wilkołaki i wampiry. Przez większość czasu wszyscy doskonale się dogadują, nie tak, jak w purytańskiej i zacofanej Ameryce, gdzie nadprzyrodzeni są prześladowani i paleni na stosach.

"Lord Ambrose okazał się rosłym, niezwykle przystojnym mężczyzną i wyglądał dokładnie tak, jak według romantycznego podlotka wampir wyglądać powinien - czyli był mrocznym, posępnym arogantem o orlich rysach i przepastnym spojrzeniu."

Alexia Tarabotti jest - podobnie jak wiele bohaterek romansów epokowych - wygadaną, nieco ekscentryczną panną, interesującą się książkami i nowinkami ze świata nauki. W wieku dwudziestu sześciu lat została uznana za starą pannę, rodzina nie zawraca więc sobie nią głowy, a trzpiotowate siostry oraz niezbyt rozgarnięta matka przy każdym kroku wytykają jej brak urody. Zresztą kreacja Alexii jest całkiem interesująca:

"Panna Tarabotti nie była wróbelkiem. Nigdy nie kryła się ze swym upodobaniem do jedzenia - a jadła często i w dużych ilościach, zachowując linię za sprawą nie diety, lecz regularnego zażywania ruchu."

"Rzuciła mu powłóczyste spojrzenie wielkich brązowych oczu, po czym przekrzywiła w głowę w nadziei, że optycznie zmniejszy nos, i zatrzepotała rzęsami. A rzęsy miała doprawdy imponujące. Miała też krzaczaste brwi, ale lord Maccon zdawał się zbyt pochłonięty tymi pierwszymi, by z niesmakiem odnotować drugie."

Dodatkowo, jak to w romansach paranormalnych, dziewczyna potrafi się obronić. Włosy upina szpilkami, drewnianą oraz srebrną, z których zawsze któraś może się przydać. Zwykle też nie rozstaje się z parasolką, która częściej niż przed słońcem chroni ją przed natrętami. 

Najbardziej chyba podobało mi się obsadzenie w roli głównego bohatera - aroganckiego, nadmiernie pewnego siebie, wszechmocnego i zjawiającego się bez zapowiedzi hrabiego (brzmi znajomo?) - wilkołaka. Stereotypowy (przynajmniej, jeśli chodzi o świat romansów historycznych) arystokrata oraz stereotypowy samiec alfa (choć w tym wypadku autorka podkreślała przede wszystkim te zwierzęce cechy: mrukliwość, uleganie instynktom oraz zaborczość). Pasuje jak ulał :)

"- Na litość boską! - oznajmiła, tłumiąc dreszcz, a następnie zadała oczywiste pytanie: - Zatem gdzie jest profesor Lyall?
Lord Maccon przetarł ręką twarz, po czym z rozpaczą sięgnął po stojący opodal imbryk i opróżnił go przez dzióbek. Panna Tarabotti wstrząśnięta odwróciła wzrok. Czy ktoś mówił coś o ograniczonym zasobie uprzejmości? Przymknęła oczy; to były jej własne słowa. Przyłożyła drżącą rękę do gardła.
- Błagam, lordzie Macconie. Filiżanka. Przez wzgląd na moje delikatne nerwy.
Hrabia prychnął, słysząc te słowa.
- Droga panno Tarabotti, jeśli ma pani coś takiego, nic mi o tym nie wiadomo. - Ale odstawił imbryk."

"Lord Maccon sposępniał jak gradowa chmura i dalsze zabiegi panny Wibbley, mające na celu zwrócenie na siebie jego uwagi, spełzły na niczym. Alexia nie zauważyła niezadowolenia wilkołaka; nowe techniki zastosowania filtrów optycznych pochłonęły jej uwagę bez reszty."

Ciekawym pomysłem była również koncepcja przemiany ludzi w nadprzyrodzonych - w wampira lub wilkołaka mogli zmienić się wyłącznie ludzie, którzy mieli "nadmiar" duszy (więc w chwili śmierci ten "nadmiar" tak czepiał się życia, iż człowiek przeistaczał się). Ta cecha dotyczyła przede wszystkim osób artystów, tych, którzy posiadali "pierwiastek twórczy", podczas gdy - dla kontrastu - ci bez "nadmiaru" duszy przedstawiani byli jako osoby o praktycznym podejściu do życia. W tym ujęciu to, co na początku książki brzmi dziwnie i niezrozumiale, stopniowo staje się po prostu zabawne. Do tej charakterystyki należy dodać Alexię (kobietę wyjątkowo niezależną, pragmatyczną i zdecydowanie trzeźwo myślącą), która urodziła się zupełnie bez duszy - "bezduszna, nadludzka" :) Ach, i jeszcze to, że nadprzyrodzonymi stawali się niemal sami mężczyźni, gdyż najwyraźniej kobiety rzadko miewają "nadmiar" duszy :) (przynajmniej w takim rozumieniu).

Choć fabuła jest dość przewidywalna, uwagę przyciągają przede wszystkim interesujące postaci, jak chociażby lord Akeldama, który mówi kursywą i otacza się grupą dandysowatych, ale bardzo zaradnych trutni, czy profesor Lyall, wierny beta naszego hrabiego, tak stateczny i opanowany, jak Maccon jest porywczy. Trudno nie uśmiechnąć się, gdy krwista, siekana wątróbka podawana jest w pucharku do lodów :) Finałowa rozmowa z królową Wiktorią była wisienką na torcie, chociaż przypomniała mi też pewien film rysunkowy, który oglądałam z dzieckiem i w którym królowa Wiktoria przedstawiona została w zdecydowanie bardziej upiorny sposób. A epilog z tą sceną w powozie... Cudne :) "Auć... Bolało..."

"Bezduszna" Gail Carriger to chwila relaksu, pozwala zresetować przeciążoną ponurymi myślami głowę. Wiem, że w serii "Protektorat parasola" są jeszcze kolejne tomy. Pomimo iż przy pierwszej części dobrze się bawiłam, nie spieszę się do następnej - zostawiam ją sobie jako pigułkę śmiechu na czarną godzinę :)

Moja ocena: 7/10.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...