wtorek, 5 sierpnia 2014

Recenzja: "Na Krawędzi" Ilona Andrews


Przyznaję, że wahałam się przed sięgnięciem po tą książkę. Lubię serię o Kate Daniels i obawiałam się, że być może nastawiam się na zbyt wiele, szczególnie, iż zamiast duetu państwa Gordon tym razem jest występ solowy pani Ilony...



"Rose Drayton żyje na Rubieży, styku dwóch światów: w pierwszym z nich magia jest ledwie dziecinną opowiastką, w drugim może zmienić przeznaczenie. Magia miała być dla Rose furtką do lepszego życia – stała się jej przekleństwem. Dla jednych jest zbyt niebezpiecznym, dla innych... nader atrakcyjnym celem. W życiu Rose pojawia się Declan Camarine, arogancki, błękitnokrwisty szlachcic z najgłębszych zakątków Dziwoziemi. Wydaje się, że zdobycie dziewczyny i jej magii na własność to jego jedyny cel i nie spocznie dopóki go nie osiągnie. Kiedy jednak mieszkańcy Rubieży stają w obliczu zagłady – Declan i Rose muszą połączyć siły. Wkrótce niebo rozświetlą zabójcze rozbłyski magii... Demoniczne ogary zwęszyły trop. Nie odejdą dopóki nie zabiją. Szykuje się niezła jatka!"

"Na krawędzi" Ilony Andrews to pierwsza część cyklu ("The Edge" - Krawędź, czy też Rubież, jak pojawia się w tłumaczeniu). Zaintrygował mnie już sam pomysł na świat, w którym rozgrywa się akcja: może przenikające się wymiary "normalny" i "magiczny" nie są nowością, ale autorka zgrabnie wplotła pomiędzy nie właśnie Rubież, wąski pas graniczny, praktycznie niedostępny dla mieszkańców obu krain. W pozbawionej magii i bardzo znajomo wyglądającej Niepełni ludzie zamieszkujący pogranicze mogą wydawać się szaleńcami, a do tego zwykle pozbawieni są jakichkolwiek praw obywatelskich. Natomiast w Dziwoziemi, rzeczywistości przepełnionej magią, Rubieżanie uważani są za prostaków operujących jedynie prymitywnymi zaklęciami. Ale to przecież nie ma znaczenia, kiedy najważniejsze okazuje się przetrwanie.

Rose urodziła się na Rubieży, szybko nauczyła się, że aby przetrwać musi być silna. Opiekuje się dwoma młodszymi braćmi, George'm i Jack'iem, z trudem zdobywa środki na utrzymanie, a chociaż dysponuje potężną mocą, przysparza jej ona tylko problemów - wiele rodów (również szlacheckich - z Dziwoziemi) chciałoby ją wykorzystać jako "klacz rozpłodową". Dziewczyna musi twardo stać na ziemi i zwykle nie rozstaje się z bronią.

Ten opis brzmi dziwnie - z początku czytałam z powątpiewającym uśmieszkiem. Atmosferę ratują jednak konsekwentnie budowany klimat, niebanalne postaci, świetne sceny z braćmi Rose oraz błyskawicznie rozwijająca się akcja.

Już na pierwszej stronie zaczyna się mocnym akcentem:

"Kopniakiem otworzyła moskitierę. Nad podwórkiem górowała niedźwiedziowata sylwetka kudłatego mężczyzny o obłąkanym spojrzeniu oraz splątanej brodzie, przetykanej suto siwizną i posklejanej krwią. Wymierzyła w niego kuszę. Znów pijany jak bela.
- Czego?
- Chcę iść do pubu na jednego - tubalny głos nabrał skamlących nut. - Daj pieniądze!
- Nie.
Warknął na nią, chwiejąc się na nogach.
- Rosie! To twoja ostatnia szansa, żeby dać mi dolara!
Westchnąwszy, zwolniła spust. Bełt trafił między oczy. Dziadek runął jak kłoda. Jeszcze przez chwilę bębnił nogami o ziemię."

Kiedy pojawia się Declan, arogancki, bardzo pewny siebie szlachcic z Dziwoziemi, robi się jeszcze ciekawiej. Ze swoimi staroświeckimi nieraz manierami oraz nieprzeniknioną miną działa na Rose jak czerwona płachta na byka.  Utarczki tej dwójki są pełne ognia.

"- Pierwszą regułą etykiety, jaką poznaje chłopiec, w chwili gdy wchodzi w towarzystwo, jest galanteria wobec wszystkich kobiet. Żadna prowokacja, nawet najbardziej niezasłużona czy też najbardziej niegrzeczna, nie usprawiedliwia mężczyzny, który odniesie się do kobiety inaczej niż z kurtuazją.
Chłopcy spijali słowa z jego ust, a on zerknął w stronę Rose.
- Spotkałem już kobiety niewiarygodnie niemiłe, a jednak nigdy nie sprzeniewierzyłem się tej zasadzie. Aczkolwiek muszę przyznać, że wasza siostra wystawia moją cierpliwość na próbę.
Rose zaczęła gromadzić magię.
- Wynoś się.
Potrząsnął głową z wyrazem głębokiej dezaprobaty na twarzy."

Początkowo rozwój fabuły zaskoczył mnie - autorce udało skryć się w niej dodatkowe warstwy, motywy bohaterów oraz ich powiązania nie są tak oczywiste, jak mogłoby się z początku wydawać. Później niestety książka staje się raczej przewidywalna - Declan, choć bardzo seksowny, jest aż zbyt szlachetny, zbyt potężny, trochę za dużo jak na mój gust romantycznych rozmyślań oraz czułych słówek (zdecydowanie bardziej odpowiada mi pełna napięcia i tarć relacja Kate i Currana z "Magii..."). Podobało mi się za to, jak autorka opisała specyficzny klimat życia na Rubieży, małą społeczność mieszkańców, którzy zdani sami na siebie wytworzyli własne reguły postępowania oraz wymierzania sprawiedliwości. Takie swoiste prawo kresowe... Główni bohaterowie budzą sympatię, ale jakoś trudno było mi się do nich przywiązać. Może to kwestia tego, że książka nie jest długa, a każda kolejna część cyklu opowiada o innej parze? Najciekawszymi kreacjami są moim zdaniem obaj chłopcy, Jack i George :) Zakończenie iście bajkowe, zabawne, ale zdecydowanie wolałabym mniej lukru ;)

Podsumowując - książka nie była totalnym rozczarowaniem, brakowało jej jednak tego pazura, który zaintrygował mnie w serii o Kate Daniels. Najprawdopodobniej sięgnę po kolejne tomy, nie będę ich jednak oczekiwać z taką niecierpliwością jak "Magii...".

Moja ocena: 6/10.

Opinia o drugim tomie, "Bayou Moon", o przygodach Williama - tutaj.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...