Serię o Kate Daniels zaczęłam czytać niedawno, więc mając świeżo w pamięci wydarzenia z szóstego tomu, "Magic Rises", z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnego. Zapowiedzi dotyczące spotkania z ojcem Kate oraz ujawnione przez autorów spoilery tylko podsycały napięcie...
"Magic Breaks" Ilony Andrews mnie nie rozczarował :)
Ostrzeżenie - poniżej będzie sporo spoilerów. Jeśli ktoś woli mieć niespodziankę, lepiej zrezygnować z czytania tego postu :)
No matter how much the paranormal politics of Atlanta change, one thing always remains the same: if there’s trouble, Kate Daniels will be in the middle of it…
As the mate of the Beast Lord, Curran, former mercenary Kate Daniels has more responsibilities than it seems possible to juggle. Not only is she still struggling to keep her investigative business afloat, she must now deal with the affairs of the pack, including preparing her people for attack from Roland, a cruel ancient being with god-like powers. Since Kate’s connection to Roland has come out into the open, no one is safe—especially those closest to Kate.
As Roland’s long shadow looms ever nearer, Kate is called to attend the Conclave, a gathering of the leaders from the various supernatural factions in Atlanta. When one of the Masters of the Dead is found murdered there, apparently at the hands of a shapeshifter, Kate is given only twenty-four hours to hunt down the killer. And this time, if she fails, she’ll find herself embroiled in a war which could destroy everything she holds dear…
Ostrzeżenie - poniżej będzie sporo spoilerów. Jeśli ktoś woli mieć niespodziankę, lepiej zrezygnować z czytania tego postu :)
Tom siódmy zaczyna się od podsumowania wcześniejszych wydarzeń - w formie kroniki spisanej przez Barabasa. Zazwyczaj tego rodzaju powtórzenia tylko mnie irytują, lecz w tym przypadku zabawnie było spojrzeć na całą historię oczyma kogoś innego, jednego ze zmiennokształtnych i dobrego przyjaciela Kate:
When Curran says jump, we jump so hard, the ground shakes. Which isn’t to say that he doesn’t have bouts of assholeness, but all things considered, they are forgivable. He’s also a really scary bastard who is fond of “my way or the highway” style of governance.
(...)
She tried to hide in plain sight. She might have succeeded except she ran into the Beast Lord. As I mentioned, he is a scary, bossy bastard. She hates all authority. He said, “Jump.” She said, “Screw you.” Of course, they would fall madly in love after that. And when I say madly, I mean it.
Właściwa akcja zaczyna się - po krótkim wstępie i poszukiwaniu zaginionego królikokota (sic!) w Zaułku Jednorożca - udziałem Kate w Konklawe, comiesięcznym spotkaniu między Gromadą oraz nekromantami. Curran wyjechał na kilka dni z miasta, a Kate - oczywiście - wpada w kłopoty. Tym razem przebrały one postać Hugh d'Ambray, który pojawił się na Konklawe oskarżając Gromadę o zamordowanie jednego z Panów Umarłych.
Hugh leaned forward, looked at me, and said in a quiet conversational tone,
“Do you ever just get bored at these things and want to punch someone?”
“Punch any of mine, and I’ll break your arm off and beat you to death with it.”
“Kate.” Ghastek’s voice vibrated with a warning. “I don’t think you quite grasp the situation.”
Hugh grinned. “That’s my girl.”
Ghastek blinked. Jim bared all his teeth in a feral snarl.
Jak zwykle - akcja toczy się w szalonym tempie i Kate nie może liczyć na chwilę wytchnienia (poza tymi przejściowymi momentami, kiedy zostaje zamknięta w klatce). Stara się zrobić wszystko, by zapobiec wojnie i uciec przed Hugh. Przez większą część książki jest pozbawiona wsparcia Currana, najpierw kiedy on przebywa gdzieś w górach, a i później, kiedy waleczna Małżonka zostaje porwana i ląduje w celi. Wydawać by się mogło, że po sześciu tomach autorzy nie mogą już niczym zaskoczyć, lecz w "Magic Breaks" co kilka stron następują zwroty akcji, nie sposób przewidzieć, co się wydarzy.
“What is it you want from me, Hugh?”
“Short term, I’d like you to say my name with a please attached to it. I’d like to walk into Jester Park with you on my arm.”
Jester Park, Iowa. Once a park in Des Moines, and now one of my father’s retreats.
“Long term, I want to win. And I will win, Kate. You’ll put up a good fight, but eventually you’ll be sleeping in my bed and fighting with me back to back. We’ll be good together. I promise you.”
“What part of no don’t you understand?”
“The part where I don’t get what I want. You need to be taught your place. It’s not at the Keep.”
Wśród publikowanych w internecie recenzji dość często pojawiają się głosy, że w tej serii każda kolejna część okazuje się coraz lepsza - dołączam do tego chóru :) Pomijając specyficzny klimat urban fantasy (który może intrygować, bawić, ale na dłuższą metę staje się nużący - bo ile jeszcze dziwacznych stworzeń można wymyślić?), pozostają bohaterowie - a tych państwu Gordon udało się stworzyć całkiem interesujących: Kate, która zazwyczaj szybciej uderza mieczem niż myśli, dziewczyna uparta, odważna i do bólu lojalna, oraz Curran - taki bardzo alfa, bardzo opiekuńczy, ale zarazem - paranoik i manipulator. Razem tworzą doskonałą parę. I tak jak w pierwszym tomie Kate przede wszystkim użalała się nad sobą, tak już od drugiego, a na pewno od trzeciego relacje między głównymi bohaterami stały się intrygujące. O całej serii pisałam TUTAJ, nie będę się powtarzać.
W "Magic Breaks" związek Currana i Kate jest już dojrzały, stabilny. Nie ma do głupiutkich sprzeczek, podchodów, jest - wzajemne zaufanie, szacunek. Oboje nauczyli się, że nie wolno im podejmować decyzji za drugą osobę, nie wolno niczego ukrywać. Tak, jak we wcześniejszych tomach różnice zdań rozwiązywali przy pomocy rękoczynów (co było może zabawne, ale też dziecinne), tak tutaj - rozmawiali. Byłam z nich naprawdę dumna, siła ich związku stanowiła bardzo pozytywny element fabuły. Raz tylko, z tego co wyłapałam, Kate zdarzyło się zwątpić w Jego Futrzastą Wysokość, lecz biorąc pod uwagę jej stan, skrajne wyczerpanie oraz bardzo stresujące spotkanie z rodzicem - można to wybaczyć :) Sama Kate... Hmm, starała się zachowywać rozważniej, pomyśleć przed przystąpieniem do akcji. Widać było, jak daleką drogę przeszła od pierwszego spotkania - jak nauczyła się brać odpowiedzialność za innych, mądrze zamiast z brawurą.
Już od początku pojawiają się moi ulubieni bohaterowie: Derek i Ascanio ze swoimi wzajemnymi złośliwościami, urzekająco zarozumiały Ghastek, czy bardziej niż zwykle paranoicznie zachowujący się Jim:
Jim scowled at me. Usually when he scowled at people, they made a small squeaky noise and tried to look small and nonthreatening. Fortunately, I managed to scrape together enough valor and not faint. (...) Jim scowled harder. Wow. I didn’t think that was possible. Showed what I knew.
*
"If you wanted to come, why didn’t you say so?”
Ascanio gazed at me, broadcasting sincerity. “Because you would say no. And I would never disobey you, Alpha.”
Argh. “Did you tell Jim where you were going?”
He looked taken aback. “Of course not!”
“Why not?”
He spread his arms. “Because he would say no.”
I put my hand over my face.
“Technically, I haven’t disobeyed any orders,” Ascanio said.
I pointed at him. “Okay.” Ascanio took a step back. “I understand you need a moment.”
“Would you like me to beat him?” Derek asked.
Nowe, świeże nuty pojawiły się dzięki Desandrze - chociaż w poprzednim tomie wydawała się raczej bierna (może poza samą końcówką), w tym poznajemy jej inne oblicze: kobiety nieprzewidywalnej i niebezpiecznej, bezwzględnej w swoim dążeniu do celu. W porównaniu z mdłą Jennifer sprawiała wrażenie kogoś, kto w kolejnych częściach może przysporzyć problemów. Ba, na pewno ich przysporzy. Czytając nie potrafiłam powiedzieć, która z obu rywalek była bardziej podejrzana - chyba raczej po Desandrze spodziewałam się zdrady...
Swoje role odegrali również Robert Lonesco, alfa szczurów, cichy, zdystansowany i bardzo spostrzegawczy, a także Ghastek, którego polubiłam od samego początku: tak sztywny, tak zarozumiały, arogancki i skupiony na sobie, że wyjątkowo zabawny. W "Magic Breaks" autorzy zdradzili nieco z jego przeszłości i wszystko wskazuje na to, iż również w kolejnych tomach przewidzieli dla niego ważne miejsce. Jestem ciekawa, jak teraz będzie wyglądał jego stosunek do Kate, kiedy w końcu poznał jej tożsamość?
W siódmej części powraca Hugh d'Ambray, który przeżył masakrę w zamku Mugobari. Tak, jak w "Magic Slays" mogłam mieć jeszcze cień wątpliwości, że odegra choć w minimalnym stopniu pozytywną rolę, tak w "Magic Breaks" od początku do końca zachowuje się jak psychopata. Albo właściwie - opętany obsesją na punkcie Kate szaleniec: nie cofnie się przed niczym, by ją zdobyć: zaszlachtuje ludzi, którzy jego zdaniem niegodnie ją potraktowali, a jednocześnie - uwięzi ją głodząc niemalże na śmierć. Hugh przetrwał, co daje autorom nowe możliwości na przyszłość.
I wreszcie najważniejszy debiut siódmego tomu - Roland we własnej osobie.
Hugh leaned forward, looked at me, and said in a quiet conversational tone,
“Do you ever just get bored at these things and want to punch someone?”
“Punch any of mine, and I’ll break your arm off and beat you to death with it.”
“Kate.” Ghastek’s voice vibrated with a warning. “I don’t think you quite grasp the situation.”
Hugh grinned. “That’s my girl.”
Ghastek blinked. Jim bared all his teeth in a feral snarl.
Jak zwykle - akcja toczy się w szalonym tempie i Kate nie może liczyć na chwilę wytchnienia (poza tymi przejściowymi momentami, kiedy zostaje zamknięta w klatce). Stara się zrobić wszystko, by zapobiec wojnie i uciec przed Hugh. Przez większą część książki jest pozbawiona wsparcia Currana, najpierw kiedy on przebywa gdzieś w górach, a i później, kiedy waleczna Małżonka zostaje porwana i ląduje w celi. Wydawać by się mogło, że po sześciu tomach autorzy nie mogą już niczym zaskoczyć, lecz w "Magic Breaks" co kilka stron następują zwroty akcji, nie sposób przewidzieć, co się wydarzy.
“What is it you want from me, Hugh?”
“Short term, I’d like you to say my name with a please attached to it. I’d like to walk into Jester Park with you on my arm.”
Jester Park, Iowa. Once a park in Des Moines, and now one of my father’s retreats.
“Long term, I want to win. And I will win, Kate. You’ll put up a good fight, but eventually you’ll be sleeping in my bed and fighting with me back to back. We’ll be good together. I promise you.”
“What part of no don’t you understand?”
“The part where I don’t get what I want. You need to be taught your place. It’s not at the Keep.”
Wśród publikowanych w internecie recenzji dość często pojawiają się głosy, że w tej serii każda kolejna część okazuje się coraz lepsza - dołączam do tego chóru :) Pomijając specyficzny klimat urban fantasy (który może intrygować, bawić, ale na dłuższą metę staje się nużący - bo ile jeszcze dziwacznych stworzeń można wymyślić?), pozostają bohaterowie - a tych państwu Gordon udało się stworzyć całkiem interesujących: Kate, która zazwyczaj szybciej uderza mieczem niż myśli, dziewczyna uparta, odważna i do bólu lojalna, oraz Curran - taki bardzo alfa, bardzo opiekuńczy, ale zarazem - paranoik i manipulator. Razem tworzą doskonałą parę. I tak jak w pierwszym tomie Kate przede wszystkim użalała się nad sobą, tak już od drugiego, a na pewno od trzeciego relacje między głównymi bohaterami stały się intrygujące. O całej serii pisałam TUTAJ, nie będę się powtarzać.
W "Magic Breaks" związek Currana i Kate jest już dojrzały, stabilny. Nie ma do głupiutkich sprzeczek, podchodów, jest - wzajemne zaufanie, szacunek. Oboje nauczyli się, że nie wolno im podejmować decyzji za drugą osobę, nie wolno niczego ukrywać. Tak, jak we wcześniejszych tomach różnice zdań rozwiązywali przy pomocy rękoczynów (co było może zabawne, ale też dziecinne), tak tutaj - rozmawiali. Byłam z nich naprawdę dumna, siła ich związku stanowiła bardzo pozytywny element fabuły. Raz tylko, z tego co wyłapałam, Kate zdarzyło się zwątpić w Jego Futrzastą Wysokość, lecz biorąc pod uwagę jej stan, skrajne wyczerpanie oraz bardzo stresujące spotkanie z rodzicem - można to wybaczyć :) Sama Kate... Hmm, starała się zachowywać rozważniej, pomyśleć przed przystąpieniem do akcji. Widać było, jak daleką drogę przeszła od pierwszego spotkania - jak nauczyła się brać odpowiedzialność za innych, mądrze zamiast z brawurą.
Już od początku pojawiają się moi ulubieni bohaterowie: Derek i Ascanio ze swoimi wzajemnymi złośliwościami, urzekająco zarozumiały Ghastek, czy bardziej niż zwykle paranoicznie zachowujący się Jim:
Jim scowled at me. Usually when he scowled at people, they made a small squeaky noise and tried to look small and nonthreatening. Fortunately, I managed to scrape together enough valor and not faint. (...) Jim scowled harder. Wow. I didn’t think that was possible. Showed what I knew.
*
"If you wanted to come, why didn’t you say so?”
Ascanio gazed at me, broadcasting sincerity. “Because you would say no. And I would never disobey you, Alpha.”
Argh. “Did you tell Jim where you were going?”
He looked taken aback. “Of course not!”
“Why not?”
He spread his arms. “Because he would say no.”
I put my hand over my face.
“Technically, I haven’t disobeyed any orders,” Ascanio said.
I pointed at him. “Okay.” Ascanio took a step back. “I understand you need a moment.”
“Would you like me to beat him?” Derek asked.
Nowe, świeże nuty pojawiły się dzięki Desandrze - chociaż w poprzednim tomie wydawała się raczej bierna (może poza samą końcówką), w tym poznajemy jej inne oblicze: kobiety nieprzewidywalnej i niebezpiecznej, bezwzględnej w swoim dążeniu do celu. W porównaniu z mdłą Jennifer sprawiała wrażenie kogoś, kto w kolejnych częściach może przysporzyć problemów. Ba, na pewno ich przysporzy. Czytając nie potrafiłam powiedzieć, która z obu rywalek była bardziej podejrzana - chyba raczej po Desandrze spodziewałam się zdrady...
Swoje role odegrali również Robert Lonesco, alfa szczurów, cichy, zdystansowany i bardzo spostrzegawczy, a także Ghastek, którego polubiłam od samego początku: tak sztywny, tak zarozumiały, arogancki i skupiony na sobie, że wyjątkowo zabawny. W "Magic Breaks" autorzy zdradzili nieco z jego przeszłości i wszystko wskazuje na to, iż również w kolejnych tomach przewidzieli dla niego ważne miejsce. Jestem ciekawa, jak teraz będzie wyglądał jego stosunek do Kate, kiedy w końcu poznał jej tożsamość?
W siódmej części powraca Hugh d'Ambray, który przeżył masakrę w zamku Mugobari. Tak, jak w "Magic Slays" mogłam mieć jeszcze cień wątpliwości, że odegra choć w minimalnym stopniu pozytywną rolę, tak w "Magic Breaks" od początku do końca zachowuje się jak psychopata. Albo właściwie - opętany obsesją na punkcie Kate szaleniec: nie cofnie się przed niczym, by ją zdobyć: zaszlachtuje ludzi, którzy jego zdaniem niegodnie ją potraktowali, a jednocześnie - uwięzi ją głodząc niemalże na śmierć. Hugh przetrwał, co daje autorom nowe możliwości na przyszłość.
I wreszcie najważniejszy debiut siódmego tomu - Roland we własnej osobie.
Apparently, Roland has two compulsions. First, he is a social engineer. He builds empires. He can’t help himself. He knows that the only way we can achieve enlightenment is under his rule. Democracy isn’t aconcept he considers relevant, which is really bad news for us. Second, he falls in love. He falls in love a lot and makes children, and sooner or later, these überpowerful children turn on him and he has to kill them.
Voron latami szkolił Kate do walki z ojcem, wbijał jej do głowy ten jeden jedyny cel przedstawiając zarazem Rolanda jako potwora. I wszystko wskazywało na to, iż jest on potworem. W pewnym jednak momencie autorzy zaczęli sugerować, że być może wizja, jaką odmalował Voron, nie jest do końca prawdziwa, a Kate ma szansę na inny los niż umrzeć w walce z ojcem. Miałam cichą nadzieję, że historia potoczy się właśnie w tym kierunku (mimo wszystkich zdolności Kate - nie zdołałaby pokonać Rolanda, więc taki rozwój akcji z pewnością by mnie zniechęcił) i... Ta nadzieja się spełniła, a przynajmniej tak to w tej chwili wygląda. Muszę powiedzieć, że państwu Gordon świetnie wychodzi kreowanie takich niejednoznacznych postaci - skomplikowanych, pełnych niespodzianek, nieprzewidywalnych. Ojciec Kate jest tego najlepszym chyba przykładem.
Czytelnicy w końcu poznają prawdziwe imię Rolanda (nie, nie zdradzę go tutaj), a choć dotychczasowe uwagi na jego temat oraz powiązania rodzinne sugerują, kim jest/był, to imię mnie zaskoczyło. Ba, w "Magic Breaks" pojawia się (może to zbyt mocne określenie) nawet babka Kate. Nie ma to jak rodzina :)
He leaned back and laughed softly.
“You truly are my daughter.”
“That’s not a compliment.”
He smiled at me the way one would smile at a talented but naive child. I pictured kicking him in the head. I’d die a second later, but it would be so satisfying.
Nie przepadam za eskalacją "efektów specjalnych", jaka pojawia się często w dłuższych seriach. Rozumiem potrzebę podtrzymywania zainteresowania czytelników, lecz przesadne szafowanie nowymi mocami bohaterów mnie osobiście irytuje. W "Magic Breaks" - to utrzymywało się na granicy tolerancji ;) Przyzwyczaiłam się już, że Kate ze swoim mieczem jest niepokonana, stopniowo pokazywano, jak odkrywa swoją prawdziwą magię. W siódmym tomie nastąpił dość gwałtowny rozwój - kiedy przechodziła próby Rolanda, a później przeciwstawiła się jego roszczeniu co do objęcia w posiadanie Atlanty.
Wydawało się, że spotkanie Kate i Rolanda będzie finałem całej serii, lecz - jak się okazuje - otwarło ono tylko zupełnie nowe wątki :)
Końcówka kompletnie mnie zaskoczyła. I nie mam tu na myśli sceny, w której Ghastek wparował do sypialni Kate i Currana (“I can’t help it if you’re the last person to figure it out” - ten fragment wywołał u mnie ból brzucha, ze śmiechu), lecz liścik od Rolanda, a także wcześniejszą rozmowę z nim oraz decyzję Currana. Przyznaję - tego kompletnie się nie spodziewałam :) Kate w widowiskowy sposób ogłosiła Atlantę swoim terytorium, ojciec zaproponował jej swoisty rozejm. Wątpię, by potrwał on długo, lecz... Jestem szczerze zaintrygowana, jak autorzy zamierzają poprowadzić ten wątek w kolejnych tomach. Póki co mogę tylko snuć rozważania, czy zainteresowanie Rolanda córką jest szczere, czy też przygotowuje on sobie sojusz na wypadek, gdyby wspomniane (mimochodem) inne starożytne istoty, najprawdopodobniej dorównujące mu potęgą, miały się przebudzić. Książka zakończyła się w momencie, gdy nie wiadomo jeszcze, jak społeczność Atlanty zareaguje na nową pozycję Kate oraz nowy układ sił. Już się uśmiecham na myśl o minie Saimana :)
Dodatkowo Curran ustąpił ze stanowiska Władcy Bestii - nieoczekiwana, dość drastyczna zmiana. Trudno mi sobie wyobrazić, że będzie się ograniczał tylko do pomagania Kate w jej śledztwach :) Z drugiej strony... Takie rozwiązanie zaspokaja nieco moje poczucie sprawiedliwości - Curran stworzył Gromadę, dbał o nią i sprawnie zarządzał, a mimo to w kryzysowych sytuacjach zwykle musiał z nimi walczyć, by móc być z Kate. Ten element - odcienie szarości, nie wszyscy z siedzących po naszej stronie granicy są sympatyczni i przyjacielsko nastawieni - od początku serii bardzo mi się podobał, a zarazem frustrował :) Teraz wydaje się, że Curran i Kate wreszcie będą mieli trochę czasu dla siebie... Akurat :) Nie mam pojęcia, jakie plany mają autorzy, na pewno jednak będzie się sporo działo :)
Czytelnicy w końcu poznają prawdziwe imię Rolanda (nie, nie zdradzę go tutaj), a choć dotychczasowe uwagi na jego temat oraz powiązania rodzinne sugerują, kim jest/był, to imię mnie zaskoczyło. Ba, w "Magic Breaks" pojawia się (może to zbyt mocne określenie) nawet babka Kate. Nie ma to jak rodzina :)
He leaned back and laughed softly.
“You truly are my daughter.”
“That’s not a compliment.”
He smiled at me the way one would smile at a talented but naive child. I pictured kicking him in the head. I’d die a second later, but it would be so satisfying.
Nie przepadam za eskalacją "efektów specjalnych", jaka pojawia się często w dłuższych seriach. Rozumiem potrzebę podtrzymywania zainteresowania czytelników, lecz przesadne szafowanie nowymi mocami bohaterów mnie osobiście irytuje. W "Magic Breaks" - to utrzymywało się na granicy tolerancji ;) Przyzwyczaiłam się już, że Kate ze swoim mieczem jest niepokonana, stopniowo pokazywano, jak odkrywa swoją prawdziwą magię. W siódmym tomie nastąpił dość gwałtowny rozwój - kiedy przechodziła próby Rolanda, a później przeciwstawiła się jego roszczeniu co do objęcia w posiadanie Atlanty.
Wydawało się, że spotkanie Kate i Rolanda będzie finałem całej serii, lecz - jak się okazuje - otwarło ono tylko zupełnie nowe wątki :)
Końcówka kompletnie mnie zaskoczyła. I nie mam tu na myśli sceny, w której Ghastek wparował do sypialni Kate i Currana (“I can’t help it if you’re the last person to figure it out” - ten fragment wywołał u mnie ból brzucha, ze śmiechu), lecz liścik od Rolanda, a także wcześniejszą rozmowę z nim oraz decyzję Currana. Przyznaję - tego kompletnie się nie spodziewałam :) Kate w widowiskowy sposób ogłosiła Atlantę swoim terytorium, ojciec zaproponował jej swoisty rozejm. Wątpię, by potrwał on długo, lecz... Jestem szczerze zaintrygowana, jak autorzy zamierzają poprowadzić ten wątek w kolejnych tomach. Póki co mogę tylko snuć rozważania, czy zainteresowanie Rolanda córką jest szczere, czy też przygotowuje on sobie sojusz na wypadek, gdyby wspomniane (mimochodem) inne starożytne istoty, najprawdopodobniej dorównujące mu potęgą, miały się przebudzić. Książka zakończyła się w momencie, gdy nie wiadomo jeszcze, jak społeczność Atlanty zareaguje na nową pozycję Kate oraz nowy układ sił. Już się uśmiecham na myśl o minie Saimana :)
Dodatkowo Curran ustąpił ze stanowiska Władcy Bestii - nieoczekiwana, dość drastyczna zmiana. Trudno mi sobie wyobrazić, że będzie się ograniczał tylko do pomagania Kate w jej śledztwach :) Z drugiej strony... Takie rozwiązanie zaspokaja nieco moje poczucie sprawiedliwości - Curran stworzył Gromadę, dbał o nią i sprawnie zarządzał, a mimo to w kryzysowych sytuacjach zwykle musiał z nimi walczyć, by móc być z Kate. Ten element - odcienie szarości, nie wszyscy z siedzących po naszej stronie granicy są sympatyczni i przyjacielsko nastawieni - od początku serii bardzo mi się podobał, a zarazem frustrował :) Teraz wydaje się, że Curran i Kate wreszcie będą mieli trochę czasu dla siebie... Akurat :) Nie mam pojęcia, jakie plany mają autorzy, na pewno jednak będzie się sporo działo :)
Podsumowując - "Magic Breaks" to książka z gatunku tych, które czyta się z zapartym tchem, a później żałuje się, iż nie zrobiło się tego wolniej, by móc dłużej cieszyć się kolejnymi niespodziankami :) Ponowna lektura - gdy zna się już zakończenie - to nie to samo. Nie ma tam co szukać dogłębnych analiz ludzkich charakterów, a mimo to książka budzi wiele emocji: rozbawienie, niepokój, smutek, radość. Największym atutem jest wartka akcja, zabawne dialogi i sarkastyczne komentarze Kate. Ruszając w szaloną, pełną przygód podróż przez magiczną Atlantę czy niesamowite Mishmar można oderwać się od rzeczywistości :)
Moja ocena: 9/10, to jak do tej pory najlepsza część w całej serii :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz