Lubię literaturę wschodnią, tak z założenia, więc autorzy rosyjskojęzyczni zwykle mają u mnie duży kredyt zaufania. A kiedy chodzi o książki fantasy - to już w ogóle się nie zastanawiam :) "Mag niezależny - Flossia Naren" Kiry Izmajłowej to klasyczna fantasy, czy może raczej kryminał, którego akcja toczy się w realiach typowych dla literatury fantasy. Wątku miłosnego - nie ma tam co szukać :)
"Nie daj się zwieść…
Początkowo może wydawać się zimną, arogancką, cyniczną, złośliwą zołzą której wrażliwość bez większego problemu zmieściłaby się w łyżeczce do herbaty. Zołzą, która z uśmiechem na ustach splunie Ci w twarz i bez mrugnięcia okiem pośle Cię na śmierć…
Nie daj się zwieść...
Gdy przyjrzysz się dokładniej okaże się… jeszcze gorsza. Królowa lodu to przy niej pikuś, "cynizm" to jej drugie imię, a gdyby niechcący ugryzła się w język to istnieje spore prawdopodobieństwo że zatruje się własnym jadem. Jej wrażliwość spokojnie zmieści się na główce od szpilki. Twoje życie? Cóż, poza nielicznymi chwilami słabości absolutnie jej zwisa…
Nie daj się zwieść...
Zakochasz się w niej od pierwszej strony!"
Nie wiem, czy się zakochałam, ale na pewno dobrze się przy tej książce bawiłam :) Nie wiem też, czy polubiłam główną bohaterkę: Flossia jest wredna, oschła, wyjątkowo nieczuła i cyniczna, ale też - bardzo skuteczna. Przy niektórych z jej zgryźliwych komentarzy uśmiałam się do łez, inne - ekh... Zaskakiwały :) Nie pamiętam, czy kiedykolwiek czytałam o innym bohaterze (pozytywnym), który wydawałby się tak niesympatyczny. Ok, mimo wszystko ją polubiłam :)
"Był to nie kto inny, a właśnie ten dzieciak, który towarzyszył mi w podróży w góry. Wyglądał na zmieszanego. Miałam wrażenie, że liczył na rolę bohatera, który ratuje młodą niewinną pannę. Niestety, mało tego, że moja niewinność przeszła do historii całe lata temu, to i młodość przeminęła bezpowrotnie. Z ratowaniem własnej osoby również bym sobie wcale dobrze poradziła."
Trzeba pogratulować autorce konsekwencji w budowaniu wizerunku tej bohaterki, do ostatniej strony tak samo pełnej sarkazmu. Świat, w którym toczy się akcja, nie jest może zakreślony z rozmachem, ale nie można zarzuć mu braku spójności. Wyłapałam kilka drobnych potknięć (czy też naciągnięć - dla dobra fabuły), nie na tyle jednak drażniących, bym miała się czepiać.
Flossia jest niezależnym magiem-justycjariuszem. Już sam ten pomysł jest intrygujący - wśród magów to jedno z najważniejszych stanowisk, ekskluzywne i wiążące się ze sporą odpowiedzialnością. Flossia jest kimś w rodzaju detektywa, a czasem i sędziego w jednej osobie. Zlecenie dostaje zarówno od króla, jak i mniej ważnych osobistości - o ile tylko stać ich na zapłatę wysokiego honorarium. To nieustanne przypominanie o wysokich stawkach jest nawet zabawne, gdyż mag-justycjariusz nie jest chciwa, ale... Uważa, że tak po prostu musi być ("najpierw trzeba zapracować na reputację, a potem ona zapracuje na ciebie"). Z nieodłączną fajeczką, nie dbając przesadnie o swój wygląd - Flossia rozwiązuje jedną zagadkę za drugą, a przy tym rzadko korzysta ze swoich mocy. I to akurat bardzo mi się podobało - choć uwielbiam książki z elementami fantasy czy paranormalnymi, wolę, kiedy tej magii w treści jest co najwyżej odrobina. Talent do obserwacji oraz wyciągania właściwych wniosków, a także całkiem niezła znajomość ludzkich charakterów. Biorąc pod uwagę, że Flo często towarzyszył młody porucznik Laurinne, nieco gapowaty "magnes na kłopoty", trudno uciec przed skojarzeniami z Sherlockiem Holmesem i doktorem Watsonem.
"- Laurinne, da pan radę jechać dalej? - spytałam po powrocie zza krzaka.
W odpowiedzi młodzieniec skinął głową, choć bardzo wyraźnie widziałam, że jedyne jego pragnienie sprowadzało się do tego, by położyć się na ziemi bez ruchu.
- Kłamie pan - skonstatowałam. - I nawet się nie czerwieni, co jest do pana kompletnie niepodobne. Wie pan co, poruczniku, czasami wydaje mi się, że to niebiosa mi pana zesłały... - Na widok jego zdziwionych oczu pośpiesznie dodałam: - I bardzo chciałabym wiedzieć, za jakie grzechy ta kara!"
Nie przepadam za kryminałami, lecz od książki Kiry Izmajłowej trudno było mi się oderwać :) Nie ma tu wątku przewodniego, wokół którego rozwijałaby się fabuła. Historia składa się z serii spraw (od jakże klasycznych poszukiwań porwanej przez smoka księżniczki po całkiem współcześnie brzmiące zabójstwo poborcy podatkowego). Zadania te pozornie wydają się nie mieć ze sobą nic wspólnego, lecz z tego co przeczytałam o drugim tomie, później wydarzenia te nabiorą sensu.
"Słyszałam opinię, że ja i ta kobyła jesteśmy do siebie podobne: tak samo wysokie, chude, kościste i z paskudnymi charakterami. Uczciwość nie pozwalała mi zaprzeczyć. Co prawda dziadek marudził, że przy moich honorariach mogłabym kupić sobie coś bardziej reprezentacyjnego, ale puszczanie jego pretensji mimo uszu weszło mi w krew już ładne parę lat temu."
Po pierwszym zaskoczeniu związanym z paskudnym charakterem głównej bohaterki szybko zaczęłam wyczekiwać jej kąśliwych uwag.Wydawać by się mogło, że Flossia Naren wiedzie raczej smutne życie (choć dostatnie): samotna panna, bez przyjaciół, z rodziny ma jedynie dziadka (tak samo jak ona złośliwego, a do tego wścibskiego), lecz nasza bohaterka naprawdę lubi swoją pracę, nawet jeśli regularnie na nią narzeka. Podobał mi się sposób, w jaki autorka opisała relację z królem (który wcale nie jest negatywną postacią - rozsądny, tylko skąpy): wzajemny szacunek, a jednocześnie podchody w celu wykiwania tej drugiej strony.
"Jego Królewska Mość Arneliusz któregoś razu spróbował delikatnie oszukać mnie w sprawie honorarium (nie wykluczam, że z inicjatywy skarbnika). Jako że była to pierwsza taka próba, porozmawiałam z królem osobiście, nie angażując oficjalnego przedstawiciela Kolegium. Osiągnięte porozumienie usatysfakcjonowało nas oboje i od tej pory żyliśmy w całkowitej zgodzie: on regularnie ponawiał próby, a ja podejmowałam środki zaradcze. Zabawa sprawiała nam obojgu wiele satysfakcji, a jeśli szło o wyniki, to na razie prowadziłam ze sporym zapasem."
Autorka ma przyjemny styl prowadzenia narracji - nie nuży przydługimi dialogami, nie przesadza z opisami. Wewnętrzne monologi bohaterki wyjaśniają to, co czytelnik powinien wiedzieć. Choć akcja nie toczy się w szalonym tempie, przy pełnych (czarnego) humor refleksjach Flo nie sposób się nudzić. W książce pojawia się sporo interesujących postaci - wspomniany już król, Szloss czy Garesz. Muszę przyznać, iż Kira Izmajłowa posiada talent w kreowaniu bohaterów: przy pomocy stosunkowo niewielu słów, jakby lekkich pociągnięć pędzlem, potrafi naszkicować obraz kogoś, kto wydaje się... całkiem dobrze znajomy, a przynajmniej ktoś, kogo bardzo chciałoby się lepiej poznać. Żałowałam, iż nie mogłam spędzić z nimi więcej czasu - i to chyba jedyny minus książki, jaki znalazłam. Rozumiem, że pomysł na fabułę oraz konstrukcja tej historii nie pozwalała na dłuższe czy częstsze spotkania z tymi bohaterami, ale - posmakowawszy tak zręcznych opisów czułam się nieco rozczarowana.
Na szczęście autorka wynagrodziła ten mankament osobą porucznika Laurinne, tak uroczo nieśmiałego, łatwo wpadającego w zakłopotanie i niezbyt odpornego na brutalne sceny, że trudno było mu nie współczuć. Szczególnie, że nawet jeśli bardzo się starał, nie miał co liczyć na łaskawość Flo.
"Chociaż... czy ja go naprawdę aż tak nie znosiłam? Z jednej strony, nie miałam szczególnych powodów, ostatecznie niedawno nawet podrzucił mi niezły pomysł, a jego zdolność do wpadania w tarapaty mogła budzić co najwyżej politowanie. Z drugiej, ta jego szczenięca ruchliwość, jak również durny idealizm budziły we mnie niepohamowaną irytację. Nasz porucznik potrafiłby wytrącić z równowagi nawet słupek milowy, który niejako z definicji powinien posiadać dużo więcej cierpliwości niż ja."
Lekkie pióro i barwny język (wyrazy szacunku dla tłumaczki), niesamowite przygody oraz duża dawka humoru - to przepis na książkę, z którą chciałoby się spędzić wieczór :) "Mag niezależny" jest właśnie taką książką i już się cieszę na drugą część :)
Moja ocena: 8/10.
"Był to nie kto inny, a właśnie ten dzieciak, który towarzyszył mi w podróży w góry. Wyglądał na zmieszanego. Miałam wrażenie, że liczył na rolę bohatera, który ratuje młodą niewinną pannę. Niestety, mało tego, że moja niewinność przeszła do historii całe lata temu, to i młodość przeminęła bezpowrotnie. Z ratowaniem własnej osoby również bym sobie wcale dobrze poradziła."
Trzeba pogratulować autorce konsekwencji w budowaniu wizerunku tej bohaterki, do ostatniej strony tak samo pełnej sarkazmu. Świat, w którym toczy się akcja, nie jest może zakreślony z rozmachem, ale nie można zarzuć mu braku spójności. Wyłapałam kilka drobnych potknięć (czy też naciągnięć - dla dobra fabuły), nie na tyle jednak drażniących, bym miała się czepiać.
Flossia jest niezależnym magiem-justycjariuszem. Już sam ten pomysł jest intrygujący - wśród magów to jedno z najważniejszych stanowisk, ekskluzywne i wiążące się ze sporą odpowiedzialnością. Flossia jest kimś w rodzaju detektywa, a czasem i sędziego w jednej osobie. Zlecenie dostaje zarówno od króla, jak i mniej ważnych osobistości - o ile tylko stać ich na zapłatę wysokiego honorarium. To nieustanne przypominanie o wysokich stawkach jest nawet zabawne, gdyż mag-justycjariusz nie jest chciwa, ale... Uważa, że tak po prostu musi być ("najpierw trzeba zapracować na reputację, a potem ona zapracuje na ciebie"). Z nieodłączną fajeczką, nie dbając przesadnie o swój wygląd - Flossia rozwiązuje jedną zagadkę za drugą, a przy tym rzadko korzysta ze swoich mocy. I to akurat bardzo mi się podobało - choć uwielbiam książki z elementami fantasy czy paranormalnymi, wolę, kiedy tej magii w treści jest co najwyżej odrobina. Talent do obserwacji oraz wyciągania właściwych wniosków, a także całkiem niezła znajomość ludzkich charakterów. Biorąc pod uwagę, że Flo często towarzyszył młody porucznik Laurinne, nieco gapowaty "magnes na kłopoty", trudno uciec przed skojarzeniami z Sherlockiem Holmesem i doktorem Watsonem.
"- Laurinne, da pan radę jechać dalej? - spytałam po powrocie zza krzaka.
W odpowiedzi młodzieniec skinął głową, choć bardzo wyraźnie widziałam, że jedyne jego pragnienie sprowadzało się do tego, by położyć się na ziemi bez ruchu.
- Kłamie pan - skonstatowałam. - I nawet się nie czerwieni, co jest do pana kompletnie niepodobne. Wie pan co, poruczniku, czasami wydaje mi się, że to niebiosa mi pana zesłały... - Na widok jego zdziwionych oczu pośpiesznie dodałam: - I bardzo chciałabym wiedzieć, za jakie grzechy ta kara!"
Nie przepadam za kryminałami, lecz od książki Kiry Izmajłowej trudno było mi się oderwać :) Nie ma tu wątku przewodniego, wokół którego rozwijałaby się fabuła. Historia składa się z serii spraw (od jakże klasycznych poszukiwań porwanej przez smoka księżniczki po całkiem współcześnie brzmiące zabójstwo poborcy podatkowego). Zadania te pozornie wydają się nie mieć ze sobą nic wspólnego, lecz z tego co przeczytałam o drugim tomie, później wydarzenia te nabiorą sensu.
"Słyszałam opinię, że ja i ta kobyła jesteśmy do siebie podobne: tak samo wysokie, chude, kościste i z paskudnymi charakterami. Uczciwość nie pozwalała mi zaprzeczyć. Co prawda dziadek marudził, że przy moich honorariach mogłabym kupić sobie coś bardziej reprezentacyjnego, ale puszczanie jego pretensji mimo uszu weszło mi w krew już ładne parę lat temu."
Po pierwszym zaskoczeniu związanym z paskudnym charakterem głównej bohaterki szybko zaczęłam wyczekiwać jej kąśliwych uwag.Wydawać by się mogło, że Flossia Naren wiedzie raczej smutne życie (choć dostatnie): samotna panna, bez przyjaciół, z rodziny ma jedynie dziadka (tak samo jak ona złośliwego, a do tego wścibskiego), lecz nasza bohaterka naprawdę lubi swoją pracę, nawet jeśli regularnie na nią narzeka. Podobał mi się sposób, w jaki autorka opisała relację z królem (który wcale nie jest negatywną postacią - rozsądny, tylko skąpy): wzajemny szacunek, a jednocześnie podchody w celu wykiwania tej drugiej strony.
"Jego Królewska Mość Arneliusz któregoś razu spróbował delikatnie oszukać mnie w sprawie honorarium (nie wykluczam, że z inicjatywy skarbnika). Jako że była to pierwsza taka próba, porozmawiałam z królem osobiście, nie angażując oficjalnego przedstawiciela Kolegium. Osiągnięte porozumienie usatysfakcjonowało nas oboje i od tej pory żyliśmy w całkowitej zgodzie: on regularnie ponawiał próby, a ja podejmowałam środki zaradcze. Zabawa sprawiała nam obojgu wiele satysfakcji, a jeśli szło o wyniki, to na razie prowadziłam ze sporym zapasem."
Autorka ma przyjemny styl prowadzenia narracji - nie nuży przydługimi dialogami, nie przesadza z opisami. Wewnętrzne monologi bohaterki wyjaśniają to, co czytelnik powinien wiedzieć. Choć akcja nie toczy się w szalonym tempie, przy pełnych (czarnego) humor refleksjach Flo nie sposób się nudzić. W książce pojawia się sporo interesujących postaci - wspomniany już król, Szloss czy Garesz. Muszę przyznać, iż Kira Izmajłowa posiada talent w kreowaniu bohaterów: przy pomocy stosunkowo niewielu słów, jakby lekkich pociągnięć pędzlem, potrafi naszkicować obraz kogoś, kto wydaje się... całkiem dobrze znajomy, a przynajmniej ktoś, kogo bardzo chciałoby się lepiej poznać. Żałowałam, iż nie mogłam spędzić z nimi więcej czasu - i to chyba jedyny minus książki, jaki znalazłam. Rozumiem, że pomysł na fabułę oraz konstrukcja tej historii nie pozwalała na dłuższe czy częstsze spotkania z tymi bohaterami, ale - posmakowawszy tak zręcznych opisów czułam się nieco rozczarowana.
Na szczęście autorka wynagrodziła ten mankament osobą porucznika Laurinne, tak uroczo nieśmiałego, łatwo wpadającego w zakłopotanie i niezbyt odpornego na brutalne sceny, że trudno było mu nie współczuć. Szczególnie, że nawet jeśli bardzo się starał, nie miał co liczyć na łaskawość Flo.
"Chociaż... czy ja go naprawdę aż tak nie znosiłam? Z jednej strony, nie miałam szczególnych powodów, ostatecznie niedawno nawet podrzucił mi niezły pomysł, a jego zdolność do wpadania w tarapaty mogła budzić co najwyżej politowanie. Z drugiej, ta jego szczenięca ruchliwość, jak również durny idealizm budziły we mnie niepohamowaną irytację. Nasz porucznik potrafiłby wytrącić z równowagi nawet słupek milowy, który niejako z definicji powinien posiadać dużo więcej cierpliwości niż ja."
Lekkie pióro i barwny język (wyrazy szacunku dla tłumaczki), niesamowite przygody oraz duża dawka humoru - to przepis na książkę, z którą chciałoby się spędzić wieczór :) "Mag niezależny" jest właśnie taką książką i już się cieszę na drugą część :)
Moja ocena: 8/10.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz