Wiosna w pełnym rozkwicie. Zieleń eksplodowała, co dzień pojawiają się nowe liście, nowe kwiaty. To taki magiczny okres, gdy przyroda oddaje się szaleństwu - wszystko jest świeże, młode i tak... wiosenne. Dopiero co kwitły forsycje i śliwy, teraz wszędzie widzę bzy, kasztanowce...
Jeszcze z tydzień, dwa tej magii, później zieleń przykurzy się. Aż chciałoby się zatrzymać ten czas, schować trochę tej soczystej wiosny do słoika, na zimne, ponure dni.
Przed Świętami dopadło mnie choróbsko, jakaś dziwna grypo-angina. Ha, przynajmniej tyle dobrego z tego było, że przez bolące gardło nie miałam apetytu - nie cierpiałam później z powodu tradycyjnego, świątecznego obżarstwa.
I kiedy tak siedziałam skulona z gorączką, moje dziecko stanęło na wysokości zadania. Okrył mnie po czubek nosa wszystkimi kocami, jakie zdołał znaleźć w domu. Rozstawił mały stoliczek i zrobił mi herbaty (mniejsza o to, że granulowanej i na zimno), przyniósł książki Nalini Singh (skąd wiedział, że te akurat są moimi ulubionymi?). Po czym spytał, czy teraz już może sobie pograć na tablecie.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz