środa, 5 marca 2014

Rzecz o smokach (książki, książki...)


Obserwuję trendy na rynku wydawniczym jedynie kątem oka, więc mój osąd jest dość powierzchowny... Mam jednak wrażenie, że kolejną "modą" w literaturze (tej jej części... hmm... nazwijmy ją "nieambitną") - po dominujących jakiś czas temu wampirach i wilkołakach - są smoki. To spore uproszczenie oczywiście, bo jest cała masa innych fantastycznych stworzeń - od wciąż powracających aniołów (najlepiej upadłych), przez wszelkiej maści wiedźmy (i te nowoczesne, i te bardzo "klasyczne" z kociołkiem pełnym ziołowego wywaru), nekromantki i szamanów, po elfy czy insze stwory. Raz po raz trafiam na książki nawiązujące do mitologii, lokalnych legend, czasem - co bardzo sobie cenię - udaje mi się znaleźć autorów kreujących własne, zupełnie nowe światy.


Ostatnio wpadam na smoki (a może nieświadomie sama je wybieram?). Nie to, żebym ich nie lubiła :) Ha, chodzą i za mną, kuszą... Być może obecną modę pobudziła popularna "Gra o tron", może to motyw, który po prostu raz na jakiś czas musi powracać. W mojej głowie na hasło "smoki w literaturze" - zawsze najpierw pojawiać się będą Orm Embar oraz Kalessin z Ziemiomorza. Ursula Le Guin jest bez wątpienia mistrzynią słowa, zatem jej smoki zapadają w pamięć. Są takie... bardzo smocze :)

Czytałam różne książki o smokach, lepsze i gorsze. Do tych ostatnich zaliczam m.in. "Dragon Bound" Thei Harrison - pierwszą część serii "Starsze rasy". Co prawda pierwsze rozdziały tej książki bardzo mnie zaintrygowały, ale ciekawość dość szybko przegrała ze znużeniem, nie dotarłam nawet do połowy. Rzecz gustu - ja nie przepadam za książkami, w których autorzy bardziej skupiają się na opisywaniu scen erotycznych niż na budowaniu akcji. 

Bez porównania bardziej podobał mi się "Adamantowy pałac" - taka solidna porcja starej, dobrej fantasy: magia, tajemnice, intrygi i właściwie zero romansu. Świat, w którym potężne smoki zostały zniewolone, sprowadzone do roli bojowych rumaków. Skupieni na polityce i walce o władzę ludzie przeoczyli moment, w którym do głosu doszła natura i wskutek ich gier - smoki zaczęły wyrywać się na wolność... Nie potrafię powiedzieć, komu bardziej kibicowałam, bo postaci, które można byłoby uznać za centralne, budziły zarówno sympatię, jak i niechęć :) Jedyne, do czego mogłabym się przeczepić, to że autor, Stephan Deas, traktował swoich bohaterów w dość bezwzględny sposób uśmiercając tych co bardziej poczciwych. Ale na poszukiwanie happy endów mogę zawsze sięgnąć po jakiś romans, w świecie fantasy natomiast lubię ukrywać się przed codziennością. Na razie połknęłam pierwszy tom - i mam nadzieję, że kolejne utrzymają poziom.

Książkami, które ostatnio sprawiły mi ogromną przyjemność (i dla których właściwie zaczęłam pisać ten post), były "Smocze kości" i "Smocza krew" autorstwa Patricii Briggs ("Hurog Duology" - po raz pierwszy żałuję, że seria ma tylko dwa tomy!!!). Ociągałam się z sięgnięciem po nią, gdyż wcześniejsza seria tej autorki, "Alfa i Omega", mnie nie przekonała (nigdy nie przepadałam za wilkołakami). Ale... historia o Hurogach mnie zachwyciła :) Może dlatego, że wątków romantycznych było w niej bardzo mało? Może dlatego, że główny bohater z początku wydawał się wyjątkowo nieatrakcyjny: zbyt młody (jak na mój gust), chwilami nieporadny, opisywany jako co prawda wysoki, ale sprawiający na otoczeniu wrażenie głupca. Popełniał błędy, a nawet - co podobno dla głównych bohaterów niewybaczalne - zdarzało mu się płakać. Mimo to szybko stał się moim ulubieńcem :) Musiał przejść swoją drogę, stopniowo odkryć siebie - i autorce udało się to opisać w dość przekonujący, moim zdaniem, sposób. Ward miał coś takiego w sobie, że ludzie chcieli za nim iść :) Słowa, którymi opisał go bliski przyjaciel: "Równie łatwo jest być wściekłym przy szczeniaku, co być wściekłym na Warda".

Oreg zresztą również jest interesującą postacią - czasem psotny, złośliwy, czasem bardzo mądry. Może nieco rozchwiany... Ale też wydaje się, że taki właśnie powinien być - biorąc pod uwagę jego prawdziwą naturę :) Oba tomy zresztą pełne są ciekawych ludzi - zdecydowanie nie czarno-białych. Czego odrobinę mi brakowało, to kobiet - było ich tylko parę. Za to te, które się już pojawiały, były bez wątpienia twardymi babkami.

Podobały mi się trzeźwe i często złośliwe komentarze w przypisach - książkę nieoficjalnie tłumaczył DirkPitt1 i jestem pod wrażeniem jego pracy, nawet, jeśli nie ze wszystkimi jego uwagami się zgadzam :) Podobało mi się, że znaczna część powieści napisana jest z perspektywy Warda i w narracji pierwszoosobowej - nie wszyscy autorzy sobie z tym dobrze radzą, ale Patricii Briggs moim zdaniem wyszło to świetnie :)


Czytałam więcej historii o smokach, póki co jeszcze mi się nie znudziły, nie mam więc nic przeciwko, żeby moda na nie trwała (tudzież - powracała). Czas z nimi spędzony to naprawdę doskonała metoda na oderwanie się od codzienności - magia, pozostałe z dzieciństwa sny o lataniu czy tęsknota za takimi potężnymi, mądrymi istotami... Można sobie pomarzyć :)




Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...