Przygoda z PTA tak naprawdę dopiero się zaczyna, podejrzewam, że z tym opowiadaniem spędzę jeszcze sporo czasu. Obiecałam sobie jednak, iż będzie to moje ostatnie fanfiction - kolejne historie, jeśli będę dalej pisać, nie będą już zmieniane na ff.
A o czym one będą? Jeszcze nie wiem. Od dawna już chodzi za mną, żeby napisać coś z gatunku fantasy, takiej klasycznej - z własnym światem... W głowie mam póki co bardzo zamglony jeszcze obraz, bardziej listę paru wątków, które chciałabym rozwinąć, pierwsze niejasne wyobrażenia o postaciach. Za wcześnie, bym mogła cokolwiek opowiedzieć :) Mam jednak pewien fragment, który nie dawał mi spokoju, dopóki go nie spisałam. Nie wiem, czy to wykorzystam, czy akcja będzie rozgrywać się w takiej właśnie scenografii, ale... To takie pierwsze podejście.
Nie
związali jej dłoni, a mimo to nie byłaby w stanie ich unieść, aby się bronić.
To zresztą nie miało sensu, oznaczałoby jedynie szybszy koniec. Strach
przypominał zimny, mokry sznur krępujący jej ciało i odbierający wolę. Nogi
poruszały się sztywno, nieporadnie, całą uwagę skupiała więc na tym, by się nie
potknąć. To dałoby pretekst milczącemu olbrzymowi za jej plecami, by przytrzymać
ją za ramię.
Starała
się na nich nie patrzeć, wbijała wzrok w ciemną posadzkę pod stopami, lecz i
tak wiedziała, że spomiędzy wąskich szczelin ich niepokojących masek śledziły
ją czujne oczy. Dłonie obu mężczyzn, zbyt wysokich i zbyt potężnych, skrywały
rękawice pokryte kolcami.
Nie
potrafiła stwierdzić, czy prowadzący ją strażnicy byli w ogóle ludźmi.
Wciągając
drżący oddech z powrotem skupiła się na stawianiu równych kroków. Nie za
szybko, choć jej los i tak został już przypieczętowany. Buty jeszcze nigdy nie wydawały
się tak ciężkie, spódnica plątała się między nogami, lepiła do zwilżonego potem
ciała.
Poranek,
gdy bawiła się z siostrami w ogrodzie, odpłynął daleko, z każdą chwilą stając
się mniej realny. Ile czasu minęło, odkąd po nią przyszli? Kilka godzin?
Odrętwiałymi
wargami bezgłośnie szeptała modlitwę, jedną z tych, których dawno temu nauczyła
ją niania. Jedyne, co wiedziała o tym miejscu, to że nikt, kto przekroczył
czarny próg, nie wrócił już do swoich. Nic nie mogło ją przed tym uchronić,
nawet pozycja jej ojca.
Mroczny
korytarz ciągnął się bez końca, choć w rzeczywistości pokonali go szybciej niż się
spodziewała. Kiedy stanęli przed wysokimi na parę metrów drzwiami, dusiła się
już z braku powietrza. To nie gorset był przyczyną, to przerażenie dławiło pierś.
Chciała
żyć, nie chciała tu umrzeć.
Kolejnych
dwóch strażników poruszyło się bezszelestnie otwierając masywne skrzydła.
Walcząc z narastającą w niej paniką, głosem, który nie słuchając rozsądku
krzyczał, by uciekała, by skuliła się w łkający kłębek, nie potrafiła się
poruszyć. Świadomość, iż nie miała szans się wymknąć oraz że nie powinna ich
rozdrażniać, niczego nie zmieniała.
Delikatne
pchnięcie na plecach zmusiło ją, by jednak zrobiła sztywny krok naprzód, w głąb
ogromnej sali. Niezwykłe wnętrze na moment oderwało jej myśli od
niebezpieczeństwa przed nią. Czegoś takiego nie widziała jeszcze w żadnej z
eleganckich domów, w których bywała, w żadnej z okazałych rezydencji znajomych
jej rodziców. Ściany komnaty, otoczone kolumnadą, niknęły w półmroku, jakiego
nie mogły przełamać rozmieszczone gęsto świece. Nastrój grozy potęgowała
wszechobecna czerń: gładki lśniący kamień na posadzce, ciemne mury po bokach.
W
końcu zwróciła spłoszony wzrok prosto przed siebie, ku grupie mężczyzn, którzy
rozmawiali cicho skupieni dookoła centralnej postaci na masywnym, bogato
zdobionym krześle.
Na tronie, pomyślała nieprzytomnie.
W
cienia za tronem wyłaniał się straszliwy łeb mitycznego stwora, jego
monstrualne skrzydła unosiły się po bokach, jakby osłaniały siedzącą na podniesieniu
postać. Dłuższe, ciemne włosy mężczyzny, wydawały się przetkane srebrnymi
pasmami, to jednak w żaden sposób nie odejmowało mu powagi. Odziany w czerń
wyglądał prawie normalnie. Prawie, gdyż nawet z tej odległości wyczuwała
otaczającą go aurę grozy. Gdyby tak się nie bała, sparaliżowana ciemnym
spojrzeniem, wolałaby skupić się na młodszym mężczyźnie, który teraz nieco się
przesunął stając z boku tronu. Wydawał się bardziej ludzki, choć to były
jedynie pozory.
Naciskana
przez milczącą obecność koszmarnych strażników zmusiła mięśnie do wysiłku i
powoli kroczyła przez salę. Kątem oka dostrzegała ciemność kłębiącą się w kącie
po lewej. To wyglądało nienaturalnie, cienie nie powinny gromadzić się w jednym
miejscu. Zdawało się jej, że coś się tam poruszyło. Wbiła paznokcie w dłonie
walcząc o panowanie nad sobą. Cokolwiek czaiło się tam w mroku, nie mogło być
bardziej niebezpieczne od potwora na tronie.
Chciała
przeżyć, choć szanse wydawały się niewielkie.
Oddech
dziewczyny przyspieszył, wzdłuż kręgosłupa spłynęła strużka lodowatego potu.
Pokonanie ostatnich metrów wydawało się niemożliwością, w końcu więc zatrzymała
się, gdyż nogi się pod nią uginały.
Mężczyzna
w czerni, a tylko on się teraz liczył, lekko przechylił głowę obserwując ją z
okrutną uwagą. Nie potrafiła na niego patrzeć, spuściła więc wzrok dostrzegając
jednak, że w ciemności po lewej rozbłysły dwa jasne, lśniące srebrzyście punkty.
Para
oczu.