wtorek, 28 czerwca 2016

"Master of Crows" Grace Draven


To mogła być wyjątkowo banalna historia: słodka, niewinna dziewczyna przybywa do siedziby cieszącego się złą sławą czarnoksiężnika. Wszyscy znamy tą bajkę, wiemy, jak się dalej potoczy. Dlatego tym większe brawa należą się autorce, że jej książka nie ma w sobie nic tak banalnego, że stary motyw odczytała i pokazała w nowy, zachwycający sposób. Dla mnie "Master of Crows" okazał się jedną z najlepszych pozycji fantasy/romans, jakie miałam przyjemność czytać. Do tej pory poznałam dwie książki Grace Draven (oprócz "Master of Crows" jeszcze "Radiance" - opinia tutaj) i obydwie mnie zauroczyły. Nie mogę się doczekać kolejnej!

What would you do to win your freedom? This is the question that sets bondwoman, Martise of Asher, on a dangerous path. In exchange for her freedom, she bargains with her masters, the mage-priests of Conclave, to spy on the renegade sorcerer, Silhara of Neith. The priests want Martise to expose the sorcerer's treachery and turn him over to Conclave justice. A risky endeavor, but one she accepts without hesitation--until she falls in love with her intended target.

Silhara of Neith, Master of Crows, is a desperate man. The god called Corruption invades his mind, seducing him with promises of limitless power if he will help it gain dominion over the world. Silhara struggles against Corruption's influence and searches for ways to destroy the god. When Conclave sends Martise as an apprentice to help him, he knows she's a spy. Now he fights a war on two fronts--against the god who would possess him and the apprentice who would betray him.

Mage and spy search together for a ritual that will annihilate Corruption, but in doing so, they discover secrets about each other that may damn them both. Silhara must decide if his fate, and the fate of nations, is worth the soul of the woman he has come to love, and Martise must choose continued enslavement or freedom at the cost of a man's life. And love.

Silhara z Neith, cieszący się złą sławą Władca Kruków, jest panem sam sobie - nikomu się nie podporządkowuje, nikogo nie słucha i dba jedynie o własne interesy. Kiedy jednak na horyzoncie pojawia się gwiazda odradzającego się złego boga, Silhara nie ma innego wyboru, jak wejść w sojusz z Konklawe - kapłanami, z którymi łączy go obopólna nienawiść. Tylko wspólnymi siłami mogą pokonać wroga. W ramach sojuszu kapłani wysyłają mu do Neith ucznia, a właściwie uczennicę, która ma pomóc w tłumaczeniu starych rękopisów. Martise, choć drży przed spotkaniem z parającym się zakazanymi sztukami magiem, nie ma zbyt wielkiego wyboru - jest niewolnicą, była nią prawie całe życie i dopiero teraz pojawił się dla niej cień szansy na wyzwolenie.

Piękna przybywa do zamku Bestii?

Ha, to byłoby zbyt proste. Rzecz w tym, że ani Martise nie jest szczególną pięknością (ma jedynie niezwykły głos), ani Silhara - przynajmniej po bliższym poznaniu - nie przypomina Bestii, a tak w ogóle dwór Neith, to żaden zamek, lecz rozsypująca się kupa ruin, ze schodami pełnymi dziur oraz pajęczyn. Sam "okrutny" i "cieszący się złą sławą" czarnoksiężnik od rana do nocy haruje w sadzie pomarańczowym i z trudem wiąże koniec z końcem. Nie oznacza to bynajmniej, że Silhara jest miły czy szlachetny. Wręcz przeciwnie - zasłużył sobie na swoją reputację i jego oschła powierzchowność nieraz daje się Martise we znaki. Silhara jest również wyjątkowo potężnym magiem, nie waha się użyć swoich mocy, by osiągnąć zamierzony cel. 

“You have done an unwise thing, Martise of Asher,” he said softly. “You’ve caught my interest.”

Silhara od początku zdaje sobie sprawę, że Martise szpieguje dla kapłanów, dlatego nie tylko stara się trzymać ją na dystans, ale wręcz próbuje ją zmusić do ucieczki. Martise z kolei nie może sobie na to pozwolić, a życie nauczyło ją, by pokornie znosić najgorsze podłości. Stawką za jej wolność jest życie Silhary - zadanie dziewczyny polega na odnalezienie dowodów, które pozwolą kapłanom zniszczyć Władcę Kruków.

Oczywiście, w miarę, jak obydwoje spędzają ze sobą więcej czasu i lepiej się poznają, sprawy stopniowo się komplikują. Przywiązanie pojawia się u każdego z bohaterów w inny sposób, w innym tempie, a najtrudniejsze okazuje się zaufanie. Szczególnie, gdy Silhara odkrywa, na czym polega szczególna moc Martise - jej Dar, a właściwie przekleństwo. Nie ma tu miłości od pierwszego wejrzenia, nie można zarzucić przesadnie szybkiego tempa rozwoju ich relacji - właściwie niemal do końca czytelnik może się zastanawiać, ile w tym miłości, a ile - wygody. Ta relacja rozwija się powoli i całkiem wiarygodnie.

“Martise, lower your knife. There are more than a few people eager to carve out my heart. You'll have to take your place in line.” 

Największą zaletą książki są jej bohaterowie. Nietypowi, zaskakujący. Silhara wykazuje się bardzo pragmatycznym podejściem do życia, chwilami jest szorstki i nieprzystępny, a mimo to coś tam w nim budzi sympatię. Lubię takich bohaterów, którzy nie zmieniają się z dnia na dzień w nagły i nieodwołalny sposób wpadając w "sidła miłości". Martise z kolei wydawała się odrobinę przerysowana - zbyt dobra, sytuację ratował jednak jej cięty humor, na który w chwilach przypływu odwagi sobie pozwalała. Na uwagę zasługują również postaci drugoplanowe - Gurn, olbrzymi służący, niemowa i Cael, pies pilnujący dworu.

Świat wykreowany przez autorkę został przedstawiony tylko w stopniu niezbędnym dla rozwinięcia fabuły, bez wnikania w niepotrzebne niuanse, ustrój polityczny, historię czy geografię. Tak, jak lubię rozbudowane, złożone uniwersa, tak w tym przypadku prostota działała na korzyść książki. Jeśli chodzi o magię w "Master of Crows", autorka potraktowała ją w "miękki sposób" (zgodnie z prawami magii sformułowanymi przez Sandersona) - brak sztywno określonych reguł, brak wyjaśnienia, jak to dokładnie działa i gdzie leżą granice możliwości bohaterów. Zazwyczaj wolę, kiedy autor zachowuje większą precyzję, tłumaczy zasady i wyznacza limit możliwości, w tym jednak przypadku... Praktycznie nie zwróciłam na to uwagi. Za bardzo podobały mi się interakcje pomiędzy bohaterami :)

Do minusów zaliczyłabym "geograficzne zbiegi okoliczności" - bohaterowie trochę podróżują, ale dziwnym zrządzeniem losu wszystko, co jest potrzebne - czy to Twierdza Iwehvenn czy wioska Kurmani - znajduje się o dzień, góra dwa jazdy od Neith. Również siedziba Konklawe znajdowała się stosunkowo blisko. Rozumiem, że ułatwiało to równomierny rozwój fabuły, lecz dla mnie wydało się nieco naciągane. Zważywszy na to, iż odradzający się bóg stanowi zagrożenie na skalę światową, wszystkie wydarzenia sprawiają wrażenie dziwnie lokalnych. Nie podobało mi się również to, że czarny charakter (i nie mam tu na myśli wspomnianego wcześniej boga) był wyjątkowo czarny, bez choćby próby wyjaśnienia jego pobudek.

Mimo wszystko... Minusy nie przeważają nad zaletami książki, która zdecydowanie trafia do moich ulubionych. Podobało mi się wartkie tempo, wydarzenia pokazane naprzemiennie z perspektywy obydwojga głównych bohaterów, a także umiejętnie dozowane napięcie, humor, dramat oraz romans.

Zdecydowanie polecam :)


“What in Bursin’s holy name is that?” he snarled.
If it were possible to die of embarrassment, Martise was sure she wouldn’t survive the next few minutes.  “I was singing.”
His eyebrows rose almost to his hairline.  “Singing.  Is that what you call it?  It sounded like someone was torturing a cat.”
“I thought I might work faster if I sang.”  She wiped the perspiration from her forehead with a gloved hand and regretted the action.  The swipe of citrus oil she’d left on her skin burned.  Cael continued to howl, and a door shut with a bang.
"That will be Gurn coming to rescue us from whatever demon he thinks is attacking."  The branch supporting Silhara creaked as he adjusted his stance and leaned closer to her.  “Tell me something, Martise.”  A leaf slapped him in the eye, and he ripped it off its twig with an irritated snap.  “How is it that a woman, blessed with a voice that could make a man come, sings badly enough to frighten the dead?”
She was saved from having to answer the outlandish question by the quick thud of running footsteps.  Silhara disappeared briefly from view when he bent to greet their visitor.  Unfortunately, his answers to Gurn’s unspoken questions were loud and clear. “That was Martise you heard.  She was…singing.
“Trust me, I’m not jesting.  You can unload your bow.” His next indignant response made her smile.  “No, I wasn’t beating her!  She’s the one tormenting me with that hideous wailing!”
Martise hid her smile when he reappeared before her.  His scowl was ferocious.  “Don’t sing.”  He pointed a finger at her for emphasis.  “You’ve scared my dog, my birds and my servant with your yowling.”  He paused.  “You’ve even managed to scare me.”



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...