piątek, 5 czerwca 2015

Grace Draven "Radiance"


Kilkakrotnie trafiałam na zachęcające opinie o "Radiance" Grace Draven, pierwszym tomie serii "Wraith Kings". Zwykle jestem sceptyczna wobec przesadnie entuzjastycznych wypowiedzi, w końcu jednak zdecydowałam się rozejrzeć za tą książką. 

I cieszę się, że się zdecydowałam, gdyż okazała się jedną z ciekawszych pozycji romans fantasy, jakie zdarzyło mi się przeczytać :) Czytało się lekko, przyjemnie, a po lekturze - choć to przecież bajka - pozostało dużo dobrej energii :)


~THE PRINCE OF NO VALUE~

Brishen Khaskem, prince of the Kai, has lived content as the nonessential spare heir to a throne secured many times over. A trade and political alliance between the human kingdom of Gaur and the Kai kingdom of Bast-Haradis requires that he marry a Gauri woman to seal the treaty. Always a dutiful son, Brishen agrees to the marriage and discovers his bride is as ugly as he expected and more beautiful than he could have imagined.

~THE NOBLEWOMAN OF NO IMPORTANCE~

Ildiko, niece of the Gauri king, has always known her only worth to the royal family lay in a strategic marriage. Resigned to her fate, she is horrified to learn that her intended groom isn’t just a foreign aristocrat but the younger prince of a people neither familiar nor human. Bound to her new husband, Ildiko will leave behind all she’s known to embrace a man shrouded in darkness but with a soul forged by light.

Two people brought together by the trappings of duty and politics will discover they are destined for each other, even as the powers of a hostile kingdom scheme to tear them apart. 

Opis jak zwykle niewiele mówi. Cóż może być bardziej banalnego? Księżniczka (no prawie..), książę i paskudni wrogowie, którzy chcą ich rozdzielić. Dorzućmy nieczułego teścia oraz jeszcze gorszą teściową.

Rzadko się zdarza, by książka tak szybko mnie wciągnęła. Już od samego początku świetnie się bawiłam :) Intrygują mnie książki z motywem wymuszonego związku - ale nie takiego związanego z porwaniem, przemocą czy zdominowaniem jednej ze stron, lecz spowodowanego okolicznościami. Lubię obserwować, w jaki sposób początkowo niechętna/obojętna sobie para poznaje się, pokonuje uprzedzenia i uczy się radzić sobie w nowej rzeczywistości.

I w przypadku "Radiance" taki właśnie jest punkt wyjścia - w pierwszej scenie pojawia się Ildiko przygotowująca się do ceremonii zaślubin z nieznanym jej jeszcze księciem z obcej, nieludzkiej rasy Kai. Małżeństwo ma przypieczętować pakt między dwoma narodami Gauri i Kai, dlatego nikt się nie przejmuje opinią narzeczonych, a oni oboje - będąc lojalnymi wobec swoich krajów - z rezygnacją podporządkowują się tej decyzji. 

Ildiko jest człowiekiem, siostrzenicą króla Gauri i wygląda jak... człowiek. Delikatna jasna cera, rude włosy. Brishen to książę z rasy Kai - o szarej skórze, bardzo ostrych zębach drapieżnika, czarnych szponach i bladoperłowych oczach, pozbawionych tęczówki czy choćby źrenicy. Słowem: według ludzkich standardów dość potworny. Jedno dla drugiego - wygląda brzydko i wręcz odpychająco. Dodatkowo kultury oraz zwyczaje obydwu ras różnią się znacznie - np. Kai są aktywni w nocy, a dni - kiedy oślepia ich jasne światło - przesypiają.

Ale w tej części historii - a przynajmniej w tym zakresie, relacji między Ildiko a Brishenem - nie ma dramatu. Już w pierwszych scenach nawiązują niż porozumienia, która szybko przeradza się w przyjaźń. Autorka nie zdecydowała się - na szczęście! - budować konfliktu między tą parą, wprowadzać komplikacji w ich uczuciach, niepewności czy strachu. To jest moim zdaniem jeden z największych atutów tej książki - da się napisać interesujący romans bez manipulowania emocjami czy uderzania w patos. Związek Ildiko i Brishena od samego początku oparty jest na szacunku, sympatii i zaufaniu. Być może obie te postaci zostały przerysowane, może wydają się zbyt doskonałe, lecz jest w tym tyle pozytywnej energii, że nie sposób ich nie lubić. To wspaniała odmiana od tych wszystkich książek, gdzie autorzy wpychają swoich bohaterów w coraz to nowe konflikty, nieufność, zazdrość czy rozstania.

Tak, jak tytuł sugeruje, i pomimo dramatycznych wydarzeń na sam koniec, historia przedstawiona w tej książce wydaje się wręcz... promienna :)

Ślub Ildiko i Brishena to tylko początek. Wyjazd ze świeżo poślubionym - wciąż tak obcym! - mężem nie stanowi dla niej problemu - dziewczyna jest sierotą wychowaną na dworze swojego wuja, króla, i nie łączy ją z tą rodziną nic poza lojalnością poddanej. Choć nie wydaje się, by miała za nimi tęsknić, nie oznacza to też, że wśród Kai znajdzie sympatię oraz zrozumienie. Jako obca (i odstręczająca wedle standardów urody Kai), osamotniona w swym człowieczeństwie, musi nie tylko zmienić przyzwyczajenia (przyzwyczaić się do spania w dzień oraz "dziwnego" jedzenia) czy oswoić z niepokojącym ją widokiem Kai, lecz również zmierzyć się z niechęcią dworzan i pogardą ze strony wyjątkowo niebezpiecznych teściów. Jej sytuację komplikuje również to, że w przeszłości Kai zdarzało się polować na ludzi i zjadać ich.

Z królową Kai i matką Brishena, Secmis, już od pierwszego spotkania wkroczyły na wojenną ścieżkę:

Secmis’s skin, the color of unpolished steel, darkened even more. Her eyes blazed brighter than all the torches in the throne room combined. She half rose from her seat, long fingers curled. Had Ildiko stood in front of her, she would have been disemboweled.
Brishen had partially drawn his sword from its sheath when the king let out a bellowing laugh. Secmis turned a glare on him hot enough to set his robes alight. He ignored her and slapped his hand on the arm of his chair. “She’s ugly, my boy, but fearless too. You could have done worse.” He motioned to the doors. “Get her out of here before your mother orders her beheading.” (...)
The return trek to the doors seemed a thousand miles and as many years away. Brishen strangled the urge to sprint for safety with Ildiko in his arms and kept them both to a stately walk.

Teść Ildiko jest niewiele lepszy:

He waved the quill at Brishen, his interest in his son’s actions quickly waning. "(...) Thanks to your marriage, we’ve secured three ships dedicated to the transport of amaranthine to several kingdoms, not including Gaur. Try to keep your ugly wife alive long enough for us to obtain the last document sealing the agreement. After that, she’s welcome to drop dead any time.” 

W książce pojawiają się różni bohaterowie, niebezpieczeństwa na królewskim dworze Kai oraz zagrożenia ze strony nieznanych wrogów, a1e i tak całą uwaga skupia się na parze głównych bohaterów. To oni są najważniejsi, a wszystkie inne wątki stanowią jedynie mało istotne tło - okazję, do pokazania, kim stają się dla siebie Ildiko i Brishen. Narracja przeskakuje wciąż pomiędzy nimi, więc czytelnik ma okazję na bieżąco śledzić zmianę ich nastawienia do siebie.

Choć opowieść chwilami może wydawać się nieco naiwna, a charaktery postaci zbyt wyidealizowane (obydwoje są wyjątkowo tolerancyjni, szlachetni, inteligentni, etc.), opisy są tak zabawne, że nie przeszkadzało mi to zanadto. I to kolejna z zalet książki - lekkie i zabawne dialogi :) Ildiko i Brishen nie ukrywają swoich opinii o sobie nawzajem, a na krytyczną ocenę (typu: ohydny, odpychający, zdechły węgorz, wiedźma) reagują śmiechem. Choć otoczenie wyraża współczucie z powodu ślubu z przedstawicielem tak brzydkiej rasy, oni sami nie tylko akceptują los, lecz są zdecydowani jakoś się dogadać.

“You make a very handsome dead eel, my husband,”
“For a boiled mollusk, you wear black quite well, my wife,” 


Już pierwsze, przypadkowe spotkanie Ildiko i Brishena, kiedy byli jeszcze nieświadomi swoich tożsamości, wypadło przezabawnie. Skóra Ildiko kojarzyła się jej narzeczonemu z rozgotowanym mięsem, a oczy dziewczyny przypominały ruchliwe pasożyty, które zagnieździły się w głowie. Ona nie pozostawała mu dłużna:
“And you,” he said. “You don’t think me a handsome man?”
She shrugged. “I’ve only seen your hands and eyes. For all I know, you’re hiding the face of a sun spirit in that hood.”
Brishen scoffed at the idea. “Hardly.” He’d never lacked female company, and his people thought him well-favored. Certainly nothing as wretched as a sun spirit. He slid the hood back to his shoulders.
The woman’s eyes rounded. She inhaled a harsh breath and clasped one hand to her chest. Her mollusk skin went a far more attractive shade of ash. She remained silent and stared at him until he raised a hand in question. “Well?”
She exhaled slowly. The space between her eyebrows stitched into a single vertical frown line. “Had you crawled out from under my bed when I was a child, I would have bludgeoned you to death with my father’s mace.”
Można powiedzieć: przyjaźń od pierwszej rozmowy :)

Zabawny był opis bankietu weselnego, kiedy Brishen odważnie próbował zjeść ziemniaka przypominającego mu larwę (to jednak nic w porównaniu z tym, co Ildiko musiała przejść na dworze Kai), albo kiedy wpadł niemal w zachwyt na widok cieni pod oczyma Ildiko (jaki wspaniały odcień szarego...). Przy czym to ostatnie nie powstrzymało go przed zadbaniem o jej odpoczynek.

Ludzie Gauri mają o sobie wysokie mniemanie, ich dwór pełen jest intryg i fałszu, a obcych Kai traktują jako barbarzyńców i dzikusów. Kai natomiast, starożytna rasa, od samego początku prezentuje się jako grupa lojalnych wobec siebie wojowników, ceniących honor i traktujących się z szacunkiem (przynajmniej ludzie Brishena). Dlaczego są uważani za rasę starożytną i na czym naprawdę (poza wyglądem) polega ich odmienność, okazuje się pod koniec, gdy Brishen używa swojej magii. Abstrahując od wyglądu Kai - niewiele różnią się oni od ludzi. I to było chyba jedyne rozczarowanie (niewielkie!!) - żałowałam trochę, iż nie mieli więcej różnic do pokonania, poza przyzwyczajeniem się do odmiennego wyglądu :)

Jak wspomniałam wyżej, obydwoje są wyidealizowani - Ildiko jest silna, zdeterminowana, by poznać swojego męża. Potrafi sobie radzić z dworskimi gierkami i szybko się adaptuje do nowych miejsc. Brishen z kolei wydaje się absolutnie doskonały - szarmancki, opiekuńczy oddany żonie (ale hej! w końcu to bajka i książę budzić zachwyt!). Choć ma za sobą trudne przeżycia w dzieciństwie, nie odbija się to na jego obecnym zachowaniu. Od jakiegoś czasu przejadły mi się już kolejne historie o tym, jak traumatyczna przeszłość zmieniła bohaterów i dopiero ten jedyny partner może ich uleczyć... Nie, Brishen nie potrzebuje uleczenia. Co mi się podobało, nie jest on też niezniszczalnym superherosem - czasem zostaje pokonany, czasem zdarza mu się odczuwać typowo "ludzkie" słabości, a to dodaje jego postaci wiarygodności. Obydwoje są po prostu uroczy, z troską, jaką sobie okazują, z humorem, którego niezależnie od sytuacji zawsze znajdą trochę w zanadrzu.
Ildiko i Brishen szybko dogadują się, by odłożyć w czasie noc poślubną, więc mogą w spokoju skupić się na poznawaniu siebie nawzajem. Moim zdaniem autorka pięknie opisała to, jak stopniowo budziło się w nich przywiązanie, zaufanie, jak uczyli się odczytywać swoje emocje (co było trudne, ze względu na odmienny wygląd) i polegać na sobie. Na miłość czas przychodzi dopiero później, podobnie jak na intymność. Sceny erotyczne są całkiem zgrabnie przedstawione :)

Dość często w romansach fantasy czy paranormalnych, gdy jedno z partnerów stanowi zagrożenie (np. ktoś o nadnaturalnych mocach traci nad sobą panowanie), to drugie odmawia oddalenia się powtarzając, że "mnie nie skrzywdzisz". Nie przepadam za tego typu scenami i "oswajaniem" lęków partnera, moim zdaniem to świadczy raczej o braku szacunku do tej drugiej osoby i jej zdolności oceny sytuacji. W przypadku "Radiance" spotkało mnie przyjemne zaskoczenie. Gdy Brishen znalazł się na krawędzi i ostrzegł Ildiko, że w tym momencie mógłby ją niechcący skrzywdzić, ona nie dyskutowała z nim, tylko się wycofała. Kolejny punkt dla autorki :)

Akcja w książce utrzymywała dobre, równe tempo. Ponieważ to nie kolejne wydarzenia, ale relacja między parą głównych bohaterów stanowiła oś fabuły, nie było nerwowego przewracania stron ani ziewania. Moim zdaniem autorce udało się idealnie wyważyć proporcje pomiędzy ilością dialogów, wewnętrznych przemyśleń bohaterów oraz opisów. Żadnych zbędnych scen :) Językowo dla mnie książka była w sam - słownictwo bogate, ale niezbyt trudne. Intrygująco zbudowany świat, sprawiający wrażenie kompleksowego (z subtelnie zasugerowaną historią, innymi narodami, magią), ale też bez zamęczania czytelnika dużą ilością szczegółów, która dla tej opowieści - o Ildiko i Brishenie - nie miałaby znaczenia.

Podsumowując - jestem pod wrażeniem :) Dawno nie czytałam książki, po której tak długo bym się uśmiechała. Nie jest to oczywiście pozycja z ambitnej biblioteczki, czytelnik nie znajdzie tu też frapującej analizy głębin ludzkich charakterów, lecz "Radiance" Grace Draven pozytywnie wyróżnia się wśród innych tytułów w swoim gatunku. Podobał mi się nie tylko sposób przedstawienia związku głównych bohaterów (bez dramatów, bez sporów, bez traum do pokonania), ale i... takie "promienne" (sic!) uczucia, jakie pozostawiła po sobie ta książka  :)

Opinia o drugim tomie - TUTAJ.


“Are you trying to kill me, Ildiko?”
Were they not standing in the middle of the hall with a crowd of people watching, she’d twine her arms around his neck and kiss him senseless. Brishen’s parted lips revealed the tips of his fangs. Carefully senseless, she corrected.
She settled for squeezing his hand and offering an apologetic smile. “Killing you is the farthest thing from my mind, and were we alone, I’d race you to the stairs.” His claws were dark against her knuckles, lethal as spear points knapped from obsidian. “But we aren’t alone, and we are the hosts. We’re obligated to stay.”
Torchlight caught his eyes in a different pattern as his gaze flickered from her face to the crowd behind her and back again.
“And who will stop us if we leave?”


She rested her hand in the crook of his elbow. “Try not to smile too widely, Your Highness. You’ll scare the children in the crowd.”
 

She cocked her head. “You and your people are bothered most by human eyes, aren’t you? I can see it in the way you react to some of our expressions. It’s equal to how frightening the Gauri find your teeth.”
No one could accuse his new wife of not being observant. Brishen carefully traced the outline of her cheekbone just below her left eye. “It’s the white part that makes them ghastly. It’s as if they’re attached on strings plucked by unseen hands or some kind of strange leeches that live as pairs inside your skulls.”
Ildiko’s expression pinched in disgust. “That’s horrible! No wonder no Kai will meet my gaze for more than a moment.”
“I meet it all the time. I’m meeting it now,” Brishen countered.
She acceded his point. “True, but I bet it takes the same effort it takes me not to jump every time you smile.”

(...)
Ildiko pressed her cheek into his palm for a moment. She pulled away, and her smile turned impish. “It’ll be hard not to tease your folk sometimes.”
Brishen couldn’t imagine how she might go about such a thing. He had no idea if the Kai and the Gauri even knew the same jokes or found the same things funny. “What do you mean?”

He almost leapt out of his skin when Ildiko stared at him as both of her eyes drifted slowly down and over until they seemed to meet together, separated only by the elegant bridge of her nose. 
“Lover of thorns and holy gods!” he yelped and clapped one hand across her eyes to shut out the sight. “Stop that,” he ordered.
Ildiko laughed and pushed his hand away. She laughed even harder when she caught sight of his expression. “Wait,” she gasped on a giggle. “I can do better. Want to see me make one eye cross and have the other stay still?”
Brishen reared back. “No!” He grimaced. “Nightmarish. I’ll thank you to keep that particular talent to yourself, wife.”





Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...