Spostrzegłszy na
schodach drobną postać otuloną pledem Jason bez zastanowienia zmienił kierunek,
by usiąść obok niej.
- Nie dyrygujesz dziś
orkiestrą?
Uśmiechnęła się
nieznacznie na powitanie.
- Uciekłaś przed
gwarem czy może właśnie w środku jest zbyt pusto? – odezwał się, zanim mógł się
jej uważniej przyjrzeć.
Zamierzał objąć ją
ramieniem, lecz nagle zmienił zdanie ustawiając dłoń za jej plecami tak, by
mogła oprzeć się o jego bok. Chyba nawet nie zdawała sobie sprawy, że odruchowo
to właśnie zrobiła.
- Lubię tu siedzieć –
westchnęła cicho. – Ten ogród… Ma w sobie jakąś magię…
- Przydałoby się go
uporządkować – mruknął krytycznie lustrując zarośnięte alejki.
- Nie… Jest idealny…
Właśnie taki.
Mężczyzna otwierał
usta, aby sobie z niej zażartować, kiedy dotarło do niego, że głos Natalie stał
się słaby, jej oddech nierówny. Jego pierś ścisnęła się boleśnie, dziwna
słabość sprawiła, że nie zdołałby się ruszyć w tym momencie z miejsca. Oczy
dziewczyny błyszczały, podobnie jak blade czoło, lekko spocone, a on znał ją
wystarczająco długo, by wiedzieć, co to oznaczało.
Chłód wypełnił jego
serce, w głowie zapanowała pustka i Jason nie potrafił wymyślić żadnej kwestii,
którą mógłby zabawić przyjaciółkę, w rachubę nie wchodziła też żadna z
żartobliwych propozycji, jakie przesuwały się na końcu języka. Nosiłby ją po
tym ogrodzie na rękach, gdyby sobie tego zażyczyła, zamiast tego jednak
siedział w bezradnym milczeniu.
- Nie martw się tak
bardzo – wyszeptała niespodziewanie.
Jason wciągnął
gwałtownie powietrze i spojrzał w dół, na drobną twarzyczkę dziewczyny, teraz
uniesioną ku niemu. Musnął dłonią jej policzek, po czym odwrócił wzrok.
Był przerażony
świadomością, iż ona naprawdę umierała.
Jeszcze nie!
- Chcę jedynie, żeby
był szczęśliwy – westchnęła cichutko. – Myślałam co prawda, że to będzie ktoś
inny…
- Nie lubisz Audrey?
Próbowała chyba
wzruszyć ramionami, lecz wyszło jedynie lekkie drgnięcie.
- Wystarczy, że
Robert ją lubi.
- A o kim ty
myślałaś?
Przechylił głowę, by
dostrzec przelotny, słaby grymas na jej ustach. Oczy dziewczyny poprosiły, by
pochylił się niżej. Tylko Natalie mogła mu szeptać na ucho, kiedy siedzieli
zupełnie sami. Usłyszawszy odpowiedź zmarszczył brwi. Nie spodziewał się akurat
tego imienia, a mimo to nie było ono dla niego zaskoczeniem.
- Jeśli Audrey… –
zaczęła przerywając, gdy jej oddech zaczął się łamać. – Powiedz jej… Będę ją
straszyć, jeśli go skrzywdzi…
- Zaopiekuję się nim
– wymamrotał składając obietnicę.
- Wiem… Opowiedz mi o
tej dzielnej kobiecie, która nie dała się złapać na twoje uśmiechy.
Jason nie miał nic do
powiedzenia, Judith nie chciała jego pomocy, mimo to ostrożnym gestem
przygarnął bliżej kruche ciało przyjaciółki i opowiadał szeptem o kobiecie,
której tak naprawdę nie znał ani nie rozumiał.
Przerwał, kiedy
zorientował się, że Natalie opierała się o niego całym ciałem.
(...)
- Nie mogę być dla
niego wszystkim… Kiedy odejdę, nic mu nie pozostanie.
Przez dłuższą chwilę
Jason nie potrafił wykrztusić ani słowa, jego gardło wypełniło się kłębkiem suchej,
gryzącej wełny. Ostrożnie pogładził kark przyjaciółki, jak gdyby normalny dotyk
mógł złamać jej kości, powoli przesuwał dłonią po jej plecach. Póki jeszcze
mógł, póki miał okazję, próbował ją zapamiętać.
Jak do diabła miał sobie z tym poradzić?
- Co tam trzymasz? –
wykrztusił zauważywszy, iż ściskała w ręku jakiś drobiazg.
Rozwinęła dłoń pokazując
ukrytą w niej prostą, wąską bransoletkę z błękitnego sznurka i jasnoszarych
koralików.
- Marie nauczyła mnie
je wyplatać – szepnęła słabo. – Na początku sznurek wciąż mi się plątał… Ale ta
wyszła prawie dobrze. Podoba ci się?
- Tak, bardzo ładna –
potwierdził nieprzytomnie.
W tym momencie
powiedziałby cokolwiek, byle tylko być z nią tutaj. Dziewczyna zaśmiała się, a
przynajmniej próbowała, gdyż dźwięk, jaki wydobył się z jej ust, sprawił, że
serce Jasona ścisnęło się boleśnie.
- Sam jesteś sobie
winien… – wymamrotała. – Daj rękę.
Spełnił żądanie
patrząc, jak drżącymi palcami zawiązała sznurki na jego nadgarstku. Nie od razu
się to jej udało, lecz kiedy skończyła, wydawała się zadowolona. Uniosła głowę
i spojrzała mu w oczy.
- To bransoletka
przyjaźni – wyjaśniła cicho.
Pochylił się całując
ją lekko w usta. Natalie uśmiechnęła się.
- A teraz chodźmy –
westchnęła słabym, zmęczonym głosem. – Może doktor Hansen będzie miał dla mnie
jakiś cudowny zastrzyk.
Próbowała wstać,
Jason jednak łagodnie ją przytrzymał i wsunąwszy rękę pod jej kolana wstał z
nią w ramionach. Mężczyzna zacisnął mocno szczękę, gdyż obawiał się, iż w
przeciwnym razie zacząłby krzyczeć z powodu niesprawiedliwości losu. To
przecież ona cierpiała. Jako przyjaciel mógł dla niej zrobić chociaż tyle, że
będzie jej towarzyszył wszędzie, gdzie Natalie o to poprosi.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz