Mroczne ruiny potężnej cywilizacji, zdumiewająca magia, kraj rozpadający się pod rządami nieudaczników, bezwzględny wróg stojący u granic, do tego sprytna księżniczka, która nie potrafi stać z boku, oraz książę, który w najbardziej beznadziejnej sytuacji nie podda się losowi. Bajka, owszem. Ale jak pięknie napisana :)
Elantris - gigantyczne, piękne, dosłownie promienne miasto, zamieszkałe
przez dobrotliwe istoty, wykorzystujące swoje potężne zdolności
magiczne, aby pomagać ludowi Arelonu. Każda z tych boskich istot była
jednak kiedyś zwykłym człowiekiem, dopóki nie dotknęła jej tajemnicza,
odmieniająca moc Shaod. A potem, dziesięć lat temu, magia zawiodła.
Elantrianie stali się zniszczonymi, słabymi, podobnymi do trędowatych
istotami, a sam Elantris okrył się mrokiem, brudem i popadł w ruinę.
Shaod stała się przekleństwem. Nowa stolica Arelonu, Kae, przycupnęła w
cieniu Elantris, a jej mieszkańcy starali się jak mogli, aby je
ignorować. Księżniczka Sarene z Ted przybywa do Kae, aby zawrzeć
polityczne małżeństwo z księciem korony Raodenem. Sądząc z
korespondencji, mogła spodziewać się również, że odnajdzie miłość.
Dowiaduje się jednak, że Raoden nie żyje, a ona uważana jest za wdowę po
nim...
Powiedzieć, że bohaterowie "Elantris" są przerysowani, to niedopowiedzenie. Bo są - ci pozytywni doskonale sobie radzą ze wszystkim, czego się tkną, ci źli - są przewidywalnie paskudni ewentualnie żałośni. Ale w tej książce zupełnie mi to nie przeszkadza - "Elantris" jest baśnią i nie udaje niczego innego. Wciąga czytelnika w niesamowity świat, kompleksowy i przedstawiony z rozmachem, pełen magii opisanej tak przekonująco, że wydaje się ona wręcz logiczna :) Czytałam kiedyś "Prawa Sandersona", sformułowane przez autora wytyczne, jak pisać fantasy, jak przedstawiać magię i przyznaję, po jego książkach widać, iż konsekwentne trzymanie się tych reguł daje świetne rezultaty. Nawet najbardziej niezwykła magia wydaje się niemal... naturalna :)
Akcja powieści zaczyna się w chwili, gdy Raoden, książę korony Arelanu, budzi się dotknięty Shaod - przemianą, która kiedyś uczyniłaby z niego boga, teraz jednak, dziesięć lat po kataklizmie i upadku potęgi Elantris, zmieniła go w potworną istotę o szarej skórze, z wypadającymi włosami. Natychmiast odcięty od bliskich, zamknięty w przeklętym mieście nie miał czasu, by pogodzić się z losem, a zamiast tego musiał w błyskawicznym tempie nauczyć się nowych zasad. Serca Elantrian nie biją, ich ciała nie goją się (więc każda najmniejsza rana będzie pulsować bólem przez wieczność), a głód trudno zaspokoić, szczególnie, że w mieście nie ma nic poza ruinami i szlamem. Wielu poddaje się - pozbawieni nadziei, otumanieni niekończącym się bólem ze zbyt wielu skaleczeń - mogą tylko leżeć na ulicach, pół-żywi, pół-martwi. Inni - w szaleńczym głodzie walczą między sobą niczym zwierzęta. Ale Raoden, jak na księcia z bajki przystało, nie ma zamiaru się poddawać. Choć sytuacja wydaje się beznadziejna, on szuka sposobu, by nie tylko przetrwać, ale żyć w tym koszmarze.
Choć opisy Elantris są zdecydowanie ponure, książka jako całość nie sprawia takiego wrażenia. Niezwykły optymizm Raodena (choć czasem tylko na pokaz) w połączeniu z wieloma zabawnymi sytuacjami po drugiej stronie muru, sprawia, że przy lekturze trudno się nie uśmiechnąć.
Pozytywnego nastawienia nie brakuje również Sarene - księżniczce z sąsiedniego kraju Teod, zaręczonej z Raodenem. Nigdy się nie spotkali, ich małżeństwo miało być przede wszystkim politycznie korzystne, lecz po kilkumiesięcznej korespondencji (oraz rozmowach za pośrednictwem Seonów, magicznych istot) - oboje wiązali ze sobą spore nadzieje. Jednakże na Sarene, która przypłynęła na swój ślub, tuż po zejściu na ląd czekała przykra niespodzianka: poinformowano ją, że została wdową. Kontrakt ślubny wiązał ją z nowym krajem nawet, gdyby jedno z narzeczonych nie dożyło ślubu. Sarene, odważna i uparta, zdecydowała się ukryć gorycz spowodowaną tą sytuacją, a zamiast tego ruszyła do działania. Jak szybko się przekonała, w Arelanie nie działo się zbyt dobrze, a obecność wroga, który zagraża również jej ojczyźnie, dodatkowo determinuje ją do działania. Nieświadomie wskoczyła w rolę, która wcześniej należała do jej "zmarłego" (nie)męża.
Akcja powieści zaczyna się w chwili, gdy Raoden, książę korony Arelanu, budzi się dotknięty Shaod - przemianą, która kiedyś uczyniłaby z niego boga, teraz jednak, dziesięć lat po kataklizmie i upadku potęgi Elantris, zmieniła go w potworną istotę o szarej skórze, z wypadającymi włosami. Natychmiast odcięty od bliskich, zamknięty w przeklętym mieście nie miał czasu, by pogodzić się z losem, a zamiast tego musiał w błyskawicznym tempie nauczyć się nowych zasad. Serca Elantrian nie biją, ich ciała nie goją się (więc każda najmniejsza rana będzie pulsować bólem przez wieczność), a głód trudno zaspokoić, szczególnie, że w mieście nie ma nic poza ruinami i szlamem. Wielu poddaje się - pozbawieni nadziei, otumanieni niekończącym się bólem ze zbyt wielu skaleczeń - mogą tylko leżeć na ulicach, pół-żywi, pół-martwi. Inni - w szaleńczym głodzie walczą między sobą niczym zwierzęta. Ale Raoden, jak na księcia z bajki przystało, nie ma zamiaru się poddawać. Choć sytuacja wydaje się beznadziejna, on szuka sposobu, by nie tylko przetrwać, ale żyć w tym koszmarze.
–Jesteśmy martwi, sule – odparł Galladon. – Jaki możemy mieć cel poza cierpieniem?
–Właśnie w tym tkwi problem. Wszyscy są przekonani, że ich życie dobiegło końca tylko dlatego, że ich serca przestały bić.
–Zazwyczaj to całkiem wyraźna oznaka śmierci, sule – odparł oschle Galladon.
Choć opisy Elantris są zdecydowanie ponure, książka jako całość nie sprawia takiego wrażenia. Niezwykły optymizm Raodena (choć czasem tylko na pokaz) w połączeniu z wieloma zabawnymi sytuacjami po drugiej stronie muru, sprawia, że przy lekturze trudno się nie uśmiechnąć.
- Nikt się nie może poddać, kiedy jesteś obok, sule. Po prostu nie pozwalasz człowiekowi porozpaczać.
Pozytywnego nastawienia nie brakuje również Sarene - księżniczce z sąsiedniego kraju Teod, zaręczonej z Raodenem. Nigdy się nie spotkali, ich małżeństwo miało być przede wszystkim politycznie korzystne, lecz po kilkumiesięcznej korespondencji (oraz rozmowach za pośrednictwem Seonów, magicznych istot) - oboje wiązali ze sobą spore nadzieje. Jednakże na Sarene, która przypłynęła na swój ślub, tuż po zejściu na ląd czekała przykra niespodzianka: poinformowano ją, że została wdową. Kontrakt ślubny wiązał ją z nowym krajem nawet, gdyby jedno z narzeczonych nie dożyło ślubu. Sarene, odważna i uparta, zdecydowała się ukryć gorycz spowodowaną tą sytuacją, a zamiast tego ruszyła do działania. Jak szybko się przekonała, w Arelanie nie działo się zbyt dobrze, a obecność wroga, który zagraża również jej ojczyźnie, dodatkowo determinuje ją do działania. Nieświadomie wskoczyła w rolę, która wcześniej należała do jej "zmarłego" (nie)męża.
–Och, nie – zaprotestował Ashe. – Twój ojciec, pani, poprosił mnie, żebym chronił cię przed kłopotami.
Sarene uśmiechnęła się.
–Zadanie trudne, jeśli nie niemożliwe.
Może i bohaterowie są schematyczni, ale na pewno nie nudni. Tak, jak Raoden ma świetne wyczucie i wie, jak pokierować ludźmi, by zbudować lojalną mu, silną grupę, tam Sarene świetnie porusza się w świecie polityki i dyplomacji, zręcznie wchodzi w subtelne gry. Każda z postaci pojawiających się na kartach "Elantris" - Galladon, Roial, Schuden, Kiin i inni - jest inna, pełna życia. Z tych bohaterów najciekawszym (najmniej schematycznym) wydaje się Hrathen - z założenia wróg, przedstawiciel fanatycznej i agresywnej religii przybył do Arelanu, aby podporządkować go swemu panu, ale... Nic nie jest tak jednoznaczne, jak się to może z początku wydawać. Czego żałowałam, to że konflikt Kiina i Eventeo został jedynie napomknięty - to aż prosiło się o rozwinięcie. Co więcej, jedynym elementem, który uderzył mnie jako nieprzekonujący, było to, iż nikt z przyjaciół Raodena nie zakwestionował jego nagłej i niewytłumaczonej śmierci, nikt poza Sarene nie próbował go szukać.
Kiedy dotarłam do ostatniej strony poczułam ukłucie żalu, że historia nie ma kontynuacji. Częściej zdarza mi się narzekać, iż autorzy bezlitośnie eksploatują pomysły pisząc na siłę kolejne tomy, zwykle coraz słabsze. Nie sposób powiedzieć, jak wyglądałoby to w przypadku "Elantris" - na pewno na zakończenie tej historii nie czułam się jeszcze gotowa pożegnać z jego bohaterami. Tak na pocieszenie mogę dodać, że autor na swojej stronie zamieścił króciutkie opowiadanie "uzupełniające" wydarzenia przedstawione w "Elantris" - "The Hope of Elantris".
Moja ocena: 8/10.
Moja ocena: 8/10.
–Byłem zbyt zaciekawiony tym, co robisz – odparł z uśmiechem. – Nie sądzę, by kiedykolwiek ktokolwiek próbował przerobić środek sali tronowej Iadona na studio malarskie.
Sarene poczuła, że się rumieni.
–Udało się przecież.
–Wspaniale… o wiele lepiej niż sam obraz. – Zawahał się. – To koń, prawda?
Sarene skrzywiła się.
–Może dom? – zgadywał.
–Na pewno nie jest to też misa z owocami, panie – dodał Ashe. – Już próbowałem.
–Cóż, powiedziała, że maluje jeden z obrazów w tej sali – stwierdził Lukel. – Musimy zgadywać, aż drogą eliminacji trafimy na właściwy.
–Błyskotliwa dedukcja, panie Lukel – zgodził się Ashe.
–Hej, wy dwaj, wystarczy już tego – warknęła. – To ten naprzeciwko nas. Ten, na który patrzyłam, kiedy malowałam.
–Tamten? – zdziwił się Lukel. – Ależ on przedstawia kwiaty.
–No i co z tego?
–A co to jest ta ciemna plama pośrodku twojego obrazu?
–Kwiaty – broniła się Sarene.
–Och. – Lukel spojrzał raz jeszcze na obraz Sarene, potem znów na oryginalne malowidło. – Skoro tak twierdzisz.
-Dziwię się, że jeszcze nie próbowali ugotować siebie nawzajem.
-O, tego też próbowano - odparł Galladon.- Na szczęście, coś dzieje się z nami w czasie Shaod. Zdaje się, że mięso martwego człowieka nie jest smaczne. Właściwie jest tak paskudnie gorzkie, że nikt nie jest w stanie go utrzymać w żołądku.
-Miło wiedzieć, że kanibalizm został logicznie wykluczony jako opcja- zauważył oschle Raoden.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz