środa, 1 czerwca 2016

Lektury ośmio(i pół)latka


Przyznaję, że ledwo nadążam już za książkami, które czyta moje dziecko :) Ale z drugiej strony, czemu tu się dziwić - w domu pełnym książek, gdzie czyta cała rodzina? Nie mogło być inaczej, że i Skrzat zakochał się w książkach. A skoro dziś Dzień Dziecka, to warto by było coś z tego okazji napisać...

Poprzedni post o książkach dla dzieci.

Skrzat pochłania właściwie wszystko, co wpadnie mu w łapki. Jest stałym gościem w szkolnej bibliotece i chętnie korzysta z tej wolności samodzielnie dobierając sobie lektury. Nie wszystkimi jestem zachwycona, takie pozycje jak "Strrraszna historia" Terry Deary (najbardziej dziwaczne tudzież krwawe "fakty" z poszczególnych epok) czy kolejne tomy "Dziennika Cwaniaczka" najchętniej wykreśliłabym z listy dostępnych książek. Staram się jednak ograniczać dyktatorskie zapędy - zamiast tego rozmawiamy ze o książkach, lepszych i gorszych, i mamy nadzieję, że w którymś momencie sam zacznie lisko je przebierać.

Skrzat chętnie powraca do lektur, które kiedyś miał czytane do poduszki, jak "Mikołajek", baśnie Andersena czy "Magiczne drzewo", połyka niemal każdą gazetę, na jaką trafi (uwielbia Focusa, który niestety bardziej jest popularny niż naukowy; nie wzgardzi Forbesem) i zawsze coś ma pod ręką. Lubi zaglądać do wydań typu leksykony czy encyklopedie, najlepiej dotyczących historii, czy na przykład mitologii fabularyzowanych, jak "Przygody Odyseusza" Jana Parandowskiego.

Z powieści pochłonął w ostatnich miesiącach "Klub włóczykijów" Edmunda Niziurskiego i z tym samym entuzjazmem rzucił się na "Szatana z siódmej klasy" Kornela Makuszyńskiego, choć tu trochę ugrzązł - język sprzed blisko 80 lat i nie tak żywa jak we współczesnych książkach dla dzieci/młodzieży akcja okazały się pewnym utrudnieniem. Bardziej do uznania trafił mu drugi tom z cyklu "Felix, Net i Nika" - "Teoretycznie możliwa katastrofa" Rafała Kosika. Szkolne przygody, stara poniemiecka baza wojskowa i podróże w czasie - jak to mogłoby nie wciągnąć?

Największym hitem ostatniego półrocza okazał się jednak "Baśniobór" Brandona Mulla. Kiedy dostał w ręce pierwszy tom, nie sposób było go od tej lektury oderwać - cisza, dziecka nie ma w domu - dopóki nie dotarł do ostatniej strony. Kolejne tomy już sam, nie czekając na mnie, wygrzebał sobie w szkolnej bibliotece. Przygody Kendry i Setha w magicznej krainie pełnych stworzeń nie zawsze miłych wciągnęły Skrzata jak chyba jeszcze żadna inna książka wcześniej. Ba, nawet gdy rano, budzony do szkoły, półprzytomnie zwleka się z łóżka, przychodzi na śniadanie z "Baśnioborem" pod pachą, żeby choć przez chwilę jeszcze przed szkołą sobie poczytać :) Potrafię to zrozumieć. Ileż to razy zdarzyło mi się gotować zupę z książką w ręce? A skoro zachowuje równowagę i sporo czasu spędza na dworze, mogę być z niego tylko dumna :)






2 komentarze :

  1. Jetem dla niego pełna podziwu! Ah chciałabym by mój zajął się choć raz sam klockami czy książką...on tylko samochody i samochody...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anetko, wiem, że to irytujące słyszeć tego typu uwagi - ale na wszystko przyjdzie czas. U nas też był etap, że poza autkami nic innego nie istniało :/ Potem Lego, potem coś znowu... A teraz mama stopniowo coraz mniej potrzebna - bo świetnie zajmie się sobą sam, albo bierze telefon w kieszeń i idzie pobiegać gdzieś z kolegą. Samo życie :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...