"Frost Burned" Patricii Briggs to siódmy tom serii o Mercedes Thompson. Czytałam go dopiero po lekturze ósmego tomu i mimo iż miał zupełnie inną atmosferę, pozostawił po sobie wrażenie... nieco chaotycznego i niedopracowanego.
Mercy Thompson's life has
undergone a seismic change. Becoming the mate of Adam Hauptman - the
charismatic Alpha of the local werewolf pack - has made her a stepmother
to his daughter Jesse, a relationship that brings moments of blissful
normalcy to Mercy's life. But on the edges of humanity, a minor mishap
on an ordinary day can turn into so much more. After an accident in
bumper-to-bumper traffic, Mercy and Jesse can't reach Adam - or anyone
else in the pack for that matter. They've all been abducted. Through
their mating bond, all Mercy knows is that Adam is angry and in pain.
Outclassed and on her own, Mercy may be forced to seek assistance from
the most unlikely of allies: the vampire seethe.
Opinia o wcześniejszych tomach - tutaj.
Mercy wybiera się z Jesse, córką Adama, na zakupy w Czarny Piątek. W drodze powrotnej ma stłuczkę, a kiedy próbuje wezwać pomoc, okazuje się, że nie tylko nie może skontaktować się z nikim ze stada, ale i nie jest w stanie sięgnąć do Adama przez więź partnerską. Walcząc z narastającą paniką Mercy musi zapewnić bezpieczeństwo Jesse i ustalić, co się stało ze stadem.
Akcja "Frost Burned" rozkręca się szybko i to szalone tempo utrzymuje się przez właściwie całą książkę. Miałam jednak wrażenie, że gdzieś w tym pędzie autorka trochę się pogubiła: wydarzenia sprawiają wrażenie nieco chaotycznych, bohaterowie reagują inaczej niż nas do tego przyzwyczaili (a właściwie - trudno ocenić ich reakcje, skoro akcja pędzi naprzód). Na przykład Ariana, która wcześniej potrafiła nad sobą zapanować w obecności całego stada, tu wpada w panikę przy jednym rannym wilkołaku. Tad w jednej chwili jest gburowaty, to znów wyskakuje z pomocą, która ściąga na niego kłopoty. W dodatku pojawia się parę nowych "zjawisk magicznych", które trudno wyjaśnić (np. to, jak Mercy "wypiła" srebro) - naprawdę nie mam nic przeciwko magii, w końcu to urban fantasy, wolę jednak, kiedy autor określa reguły, co jest możliwe, a następnie sam ich przestrzega. Przy "Frost Burned" czułam się, jakby Patricia Briggs przestała przestrzegać jakichkolwiek zasad.
Nie podobało mi się również kilka innych elementów, choćby to, jak łatwo Adam gotów był się poświęcić, by ocalić stado. Od silnego alfy jak on oczekiwałabym większej determinacji - w końcu ma nie tylko stado, ale i partnerkę oraz córkę, o które powinien walczyć. Po raz kolejny ta postać mnie rozczarowała. To wszystko było zbyt szybko opisane, zbyt powierzchownie i dokładało się do ogólnego wrażenia chaosu.
Również samo wyjaśnienie intrygi - kto stał za atakiem na wilkołaki - zostało wyjaśnione pobieżnie, niemalże mimochodem, dopiero pod sam koniec książki i zupełnie nie pasowało do całości. Zabrakło mi rozwinięcia tego wątku, a przynajmniej takiego dopracowania, by nie sprawiał wrażenia wyciągniętego z kapelusza.
Warto wspomnieć, iż tym razem kilka scen przedstawionych jest z perspektywy Adama (cała seria jest w narracji pierwszoosobowej Mercy, tylko te - zostały napisane w osobie trzeciej). Mam co do tego rozwiązania mieszane uczucia: z jednej strony ciekawie było spojrzeć na akcję z jego perspektywy, wyraźniej zobaczyć jego zaborczą opiekuńczość wobec Mercy, z drugiej jednak strony wydawało się to pójściem na łatwiznę. Wolę jednak, kiedy autorzy są konsekwentni.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz