Nadmorskie deptaki pełne były straganów z wielobarwnym kiczem. Z tego całego chaosu lubiłam jedynie namioty-księgarnie, w których książki oferowane były za 1/2, 1/3 regularnej ceny. Grzech byłby nie skorzystać :)
Wśród pozycji, jakie kupiłam, znalazły się m.in. książki o fotografii. Pięknie wydane albumy z dużymi, przyciągającymi wzrok zdjęciami. Później spędziłam sporo czasu, wygrzewając się na leżaku i popijając kawę, na ich wertowaniu. Czułam oczywiście zazdrość (taką zdrową, mobilizującą do wysiłku), ale i... nie wiem, jak to określić - frustrację?
Nie chodzi nawet o profesjonalny sprzęt, ale o imponujące plenery. Oczywiście, fotografowie, którzy prezentowali swoje prace, są zawodowcami i zasłużyli na swoją pozycję. Ich zdjęcia chciałoby się powiększyć i oprawić w ramę :) Ja sama jestem amatorem, nie mam prawa krytykować (poza ewentualnym oświadczeniem o odmiennych gustach - np. uwielbiam krajobrazy, kwiaty, ale rzadko zdarza mi się zachwycać fotografią reportażową czy niektórymi, "nowoczesnymi" portretami).
Mimo to - mniej interesują mnie opisy pt. "jak zrobiłem to oszałamiające zdjęcie" (bo w tamtym miejscu każde zdjęcie będzie piękne, widok jest zbyt malowniczy, by je zepsuć), bardziej te podpowiadające, jak patrzyć, by znaleźć coś ciekawego nawet w nijakiej okolicy. Rzecz gustu, jakie fotografie podobają się nam bardziej.
Oczywiście, opisy czytałam uważnie. Zawsze można się czegoś nauczyć :) Mogłam zazdrościć bajecznych plenerów, gwarantujących cudowne ujęcia, uśmiechać się pobłażliwie przy historiach, jak to ktoś tydzień czekał w jednym miejscu, aż będzie idealne światło... Ale ważne są też szczegóły - sama nie wpadłabym na to, by nastawić migawkę na 160 sekund i nałożyć aż trzy filtry - polaryzacyjny, szary oraz połówkowy szary (z miękkim przejściem, co ważne). Z polaryzacyjnego często korzystam, co do szarego - znam teorię, ale nosić to wszystko przy sobie? Zwykle nie chce mi się zabierać nawet statywu. Ot, amator ze mnie :)
Na pewno warto oglądać prace uznanych fotografów. Czasem podoba się nam jakieś zdjęcie, nie potrafimy jednak powiedzieć, co dokładniej nas w nim zauroczyło. Tego typu książki mogą dać odpowiedź - profesjonalni fotografowie komponują zdjęcie zanim uniosą aparat do oka - więc chętnie czytam, jeśli dzielą się tym, co nimi kierowało - opowiadają np. jak szukać linii, które prowadzą wzrok widza (czasem wystarczy zmienić drobiazg, by efekt był zupełnie inny), o kolorach i świetle, o najróżniejszych niuansach, które wpływają na efekt końcowy. Z tego można się sporo nauczyć.
Zresztą wydaje mi się, że można mieć własny styl, pomysł na to, co chce się pokazać na zdjęciach czy za ich pośrednictwem opowiedzieć, trudno jednak - rany, mam nadzieję, że nikt nie poczuje się urażony - osiągnąć pewien poziom - nie oglądając prac tych już uznanych artystów. Oni sami przyznają, że najlepszą szkołą jest podpatrywanie sposobu, w jaki ujmowany jest temat, czasem i próby skopiowania, by przy okazji zrozumieć niektóre mechanizmy...
Odpowiadając więc na pytanie z tytułu - moim zdaniem warto. Nawet, jeśli po przeczytaniu dochodzi się do wniosku, iż to po prostu kolejny album dokumentujący najbardziej widowiskowe miejsca na ziemi ;)
Mimo to - mniej interesują mnie opisy pt. "jak zrobiłem to oszałamiające zdjęcie" (bo w tamtym miejscu każde zdjęcie będzie piękne, widok jest zbyt malowniczy, by je zepsuć), bardziej te podpowiadające, jak patrzyć, by znaleźć coś ciekawego nawet w nijakiej okolicy. Rzecz gustu, jakie fotografie podobają się nam bardziej.
Oczywiście, opisy czytałam uważnie. Zawsze można się czegoś nauczyć :) Mogłam zazdrościć bajecznych plenerów, gwarantujących cudowne ujęcia, uśmiechać się pobłażliwie przy historiach, jak to ktoś tydzień czekał w jednym miejscu, aż będzie idealne światło... Ale ważne są też szczegóły - sama nie wpadłabym na to, by nastawić migawkę na 160 sekund i nałożyć aż trzy filtry - polaryzacyjny, szary oraz połówkowy szary (z miękkim przejściem, co ważne). Z polaryzacyjnego często korzystam, co do szarego - znam teorię, ale nosić to wszystko przy sobie? Zwykle nie chce mi się zabierać nawet statywu. Ot, amator ze mnie :)
Na pewno warto oglądać prace uznanych fotografów. Czasem podoba się nam jakieś zdjęcie, nie potrafimy jednak powiedzieć, co dokładniej nas w nim zauroczyło. Tego typu książki mogą dać odpowiedź - profesjonalni fotografowie komponują zdjęcie zanim uniosą aparat do oka - więc chętnie czytam, jeśli dzielą się tym, co nimi kierowało - opowiadają np. jak szukać linii, które prowadzą wzrok widza (czasem wystarczy zmienić drobiazg, by efekt był zupełnie inny), o kolorach i świetle, o najróżniejszych niuansach, które wpływają na efekt końcowy. Z tego można się sporo nauczyć.
Zresztą wydaje mi się, że można mieć własny styl, pomysł na to, co chce się pokazać na zdjęciach czy za ich pośrednictwem opowiedzieć, trudno jednak - rany, mam nadzieję, że nikt nie poczuje się urażony - osiągnąć pewien poziom - nie oglądając prac tych już uznanych artystów. Oni sami przyznają, że najlepszą szkołą jest podpatrywanie sposobu, w jaki ujmowany jest temat, czasem i próby skopiowania, by przy okazji zrozumieć niektóre mechanizmy...
Odpowiadając więc na pytanie z tytułu - moim zdaniem warto. Nawet, jeśli po przeczytaniu dochodzi się do wniosku, iż to po prostu kolejny album dokumentujący najbardziej widowiskowe miejsca na ziemi ;)
Aniu Ty to nie bądż taka skromna, bo nie jedno Twoje zdjęcie nadawałoby się do takiego albumu :) Powiem szczerze, że ja właśnie jedyne gdzie zaglądam to też na te kiermasze, ale w tym roku to raczej bajek nakupowałam :)
OdpowiedzUsuńU mnie na półce też stoją książki o fotografii, może kiedyś znajdę czas by je dokładnie przejrzeć i czegoś się nauczyć, na dzień dzisiejszy patrzę na Twoje zdjęcia i trochę zazdroszczę, że doszłaś już do takiego etapu, gdzie wiesz jak kadr uchwycić, jakie dać ustawienia i umiesz wypatrzyć to wszystkie ciekawostki. Zaraz napiszę post o krótkim wypadzie a fotki - płakać mi się chce jak na nie patrzę....no ale Ty ćwiczysz, pstrykasz a u mnie teraz rolę aparatu odgrywa telefon.
Anetko, wiele mi jeszcze brakuje :) To nie kwestia skromności, tylko trzeźwej oceny. Bo nad kadrami się może i zastanawiam, ale 95% zdjęć robię na ustawieniach automatycznych :D
OdpowiedzUsuńOglądam właśnie Twój post i wiem, co masz na myśli - pośpiech nie sprzyja fotografii, szczególnie, jeśli idziemy z nastawieniem - "jest okazja, to muuuuszę coś zrobić". Sama z takich wypraw wracam pokonana.
Tak sobie myślę, że o fotografii można długo dyskutować (najlepiej wieczorem, przy lampce wina). Dla kogoś w pełni satysfakcjonujące może być samo "pstrykanie" tego, co widzi dookoła. I to jest ok. Ktoś inny będzie szarpał włosy szukając kadru perfekcyjnego - i to jest prawo, jego podejście do sprawy... Można studiować dzieła mistrzów, raz za razem powtarzać sobie żelazne reguły kompozycji, ale czy warto psuć sobie z tego powodu nastrój?
Ja tam pogodziłam się z tym, że architektura jest nie dla mnie. Ty, Anetko, jesteś aktualnie specjalistką w portretach, wychodzą Ci one cudownie :) Podobnie zresztą jak krajobrazy. Po co więc walczyć z budynkami?