Dyskusję o tym, jak wielkim złem jest "gender", śledziłam od niechcenia. Bo co tu śledzić, jeżeli głos zabierają osoby, które nie potrafią sobie zadać tej odrobiny trudu i sprawdzić, o czym tak w ogóle mówią? "Gender to przebieranie mężczyzn w kobiece ciuszki".
Taaaak...
Mimo wszystko jednak, w którymś momencie poczułam rozdrażnienie. W debacie publicznej raz po raz pojawiają się osoby... delikatnie mówiąc "nierozgarnięte", zazwyczaj jednak większość stara się używać rozsądnych (lub stwarzających takie pozory) argumentów.
Nawet, jeśli się z kimś nie zgadzam, staram się zrozumieć stanowisko strony przeciwnej, szczególnie, jeśli temat z jakiegoś powodu mnie interesuje. W przypadku "kłótni" o gender - nijak nie potrafię zrozumieć tego ładunku agresji, ślepej złości.
A co w tym chodzi???
Co komuś przeszkadzają studia (prowadzone na całym świecie zresztą) nad społeczno-kulturową tożsamością płci? To nie jest nawet ideologia, tylko badania naukowe, dyskusje... Jak dotąd nie usłyszałam żadnego racjonalnego argumentu, co może być w nich niewłaściwego, pozostaje mi zatem uwierzyć w teorię spiskową. Głosi ona, że przeciwnikami gender są panowie, którzy nie potrafią pogodzić się z upadkiem patriarchatu, z równouprawnieniem kobiet, etc. Zdominowane przez mężczyzn tradycyjnie konserwatywne środowiska, z Kościołem Katolickim na czele, zawsze starały się kontrolować kobiety - ich wolność, prawa czy ściśle z tym związaną seksualność.
Ta "teoria" przekonująco wyjaśnia również, dlaczego KK tak przeciwstawia się chociażby antykoncepcji - dajcie kobietom wolność decydowania o swoim ciele, a przestaną być zależne od mężczyzn. Albo - dlaczego przedstawiciele niektórych środowisk prawicowych upierali się, że Polska nie powinna podpisywać konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej? Pomyślałby kto, że Kościół jest powołany do ochrony słabszych, ale:
Według Episkopatu, konwencja zbudowana jest na "ideologicznych i
nieprawdziwych założeniach", a także "zobowiązuje sygnatariuszy do walki
z dorobkiem cywilizacyjnym, traktowanym jako zagrożenie i źródło
przemocy". (
źródło,
fragment może odrobinę wyrwany z kontekstu, ale bardzo mnie rozdrażnił)
Jeśli dominacja mężczyzny nad kobietą jest dorobkiem cywilizacyjnym, to ja się z tej cywilizacji wypisuję.
Nigdy nie lubiłam teorii spiskowych, ale z braku innego wyjaśnienia... Ech, wolałabym, żeby w XXI wieku uczestnicy debaty publicznej mieli więcej szacunku dla inteligencji słuchaczy.
Odbiegam jednak od tematu...
Na ciekawy głos, po części pasujący do teorii, jaką przedstawiłam powyżej, trafiłam w wywiadzie z dr Mirosławem Tryczykiem ("Nachodzą wilki", Magazyn Świąteczny Gazety Wyborczej z 7-8 grudnia br.,
tutaj niestety tylko fragment). Sam wywiad dotyczył innej kwestii, "wyklętych", ale poruszono w nim również interesujący mnie temat:
- "Wyklęci" są rewolucjonistami, którzy dojrzewają do rewolucji, czyli do próby zmiany rzeczywistości politycznej, społecznej. Czy to we Wrocławiu, czy w Białymstoku niejednokrotnie mówili mi, że mają dość, że nie chcą się dłużej godzić na bycie oszukiwanymi. To oni chodzą w marszach.
- Kim są konkretnie?
- To roczniki 1980-90, nie tylko z małych miasteczek, ale również "młodzi wykształceni z wielkich miast". (...) Myśmy dorastali na przykład w micie sukcesu. Inwestuj w siebie, ucz się języków, praktykuj, rozwijaj się, bo masz zagwarantowany równy dostęp do wolności i do sukcesu. Mit równych szans był dominującą narracją lat 90. Wielu z nas starało się go realizować, by potem zdać sobie sprawę, że większość z nas na sukces nie ma szans. Dlatego próbujemy osiągnąć go metodami pozasystemowymi i stajemy się rebeliantami.
- Kobiety w tym gronie są?
- Niewiele. Sądzę, że jednym z powodów frustracji pokolenia "wyklętych" jest kryzys męskości. Mężczyźni są sfrustrowani, bo tracą swoją dotychczas uprzywilejowaną pozycję społeczną, a nikt, kto traci władzę, nie jest szczęśliwy. Nasza tradycyjna męskość, oparta na schematach wojownika zdobywcy, kształtowana przez tysiące lat patriarchalnej kultury, jest dziś zewsząd krytykowana. Tradycyjna rola w rodzinie jako ojców - również. Mężczyźni nie nadążają z dostosowywaniem swoich tożsamości do zmieniających się gwałtownie narracji społecznych. Dlatego też wcielają się w role "wojowniczych kiboli", by odreagować zagubienie, albo ustami księży, którzy też są przecież mężczyznami, zwalczają wszelki gender i lewactwo, zachowują się homofobicznie.
"Wyklętym" marzy się powrót do patriarchalnego społeczeństwa.
Dyskusja będzie się pewnie przez jakiś czas jeszcze toczyć, na wyższym lub niższym poziomie, ale nie sądzę, by miała znaczący wpływ na rzeczywistość. Historia uczy, że kiedy społeczeństwo dojrzewa do zmian, kiedy coś już oddolnie drgnie - to żadne debaty tego nie powstrzymają.
Coś się zmienia, nie wiem jeszcze, czy na dobre czy na złe. Chcę wierzyć, że na dobre - jeszcze 100 lat temu w Polsce kobiety nie miały praw wyborczych. Pewien postęp już jest, czyż nie?