Dorastamy, czasem dojrzewamy, to naturalne, że wszystko się zmienia.
Kiedyś bałam się matury. Gdyby wtedy ktoś mi wytłumaczył, jakie egzaminy będę zdawać już wkrótce na studiach, nie uwierzyłabym. Ewentualnie - załamałabym się.
A przecież przeżyłam to. Był okres intensywnej nauki, wkuwania na pamięć wielu bezsensownych stron i walki ze słabością... Te wykradzione chwile, kiedy wskakiwałam na rower, by ścigać się z wiatrem na polnych ścieżkach, albo choć na chwilę przykucałam na kamiennym brzegu rzeki, by przyjrzeć się, jaka była pora roku... Byli też wspaniali ludzie i niekończące się wieczory przy herbacie. Były szalone mocno zakrapiane promilami imprezy, zwariowane wyjazdy, czy to na szkolenia czy na rajd. Spotkania, zebrania i raporty. Spanie po dwie godziny na dobę i drzemki nad prezentacją, z nosem w kubku trzeciej już kawy. Zwariowane sabaty na pełnej kwiatów łące i wypłakiwanie tak ważnych wtedy trosk w czyjś serdeczny rękaw.
Studia... to był przyjemny czas. Z dzisiejszej perspektywy. W pamięci zostaje zawsze to, co dobre.
Praca, szukanie swojego miejsca, bolesne wpasowywanie się w twarde reguły tego świata. Walka o to, by przetrwać i nie dać się stłamsić. Pokonać słabość, wciąż pozostając przy tym sobą. Parę lat po studiach odbiło mi i znów wróciłam do nauki, sięgnęłam po tytuł, który poprawił moją sytuację zawodową. A przynajmniej miał poprawić. Przy okazji zrozumiałam, jak bardzo można się bać przed egzaminem. Wszystkie wcześniejsze zaczęły się wydawać tak banalne...
Pamiętam tamten stres, lecz dziś już... nie wydaje się tak istotny.
Przyszedł czas na inne doświadczenia. Coś, czego nie byłam sobie w stanie wcześniej wyobrazić. Jedyne w swoim rodzaju, wyjątkowe i choć piękne - to przecież nie będące jednym pasmem szczęśliwości. Życie zawsze ma wiele odcieni. Oprócz radości były i inne emocje, nerwy, skrajne wyczerpanie, o jakim wcześniej mi się nie śniło. Wciąż wiele jeszcze przede mną i wcale nie jest coraz łatwiej. Inaczej.
Wiem, że za jakiś czas, może parę miesięcy, może parę lat, to, co w tej chwili mnie wyniszcza, wyblaknie, stanie się błahe i nie będę rozumiała, jak mogłam tak bardzo rozpaczać. Przyjdzie czas zmierzyć się z innymi problemami, to do nich będę musiała dorosnąć.
Wszystko się zmienia, płynie, filozofowie zauważyli to już przed wiekami. Czas przynosi wciąż coś nowego. To nie tylko nauka, jak radzić sobie z przeciwnościami losu, ale i droga do lepszego poznania samego siebie. Każdy z nas jest przecież wypadkową wielu czynników: genów, środowiska, ale i doświadczeń. Każdy - postawiony w identycznej sytuacji, będzie odbierał ją nieco inaczej.
Owszem, warto pamiętać, że po burzy w końcu zawsze wychodzi słońce, że waga kłopotów, jakie nas spotykają, jest zawsze czymś względnym, ale też ważne jest, że żyjemy tu i teraz. Liczą się obecne sprawy. I słowa pocieszenia "kiedyś będzie lepiej", rzadko naprawdę działają.
Fragment z mojego ukochanego wiersza, "Dezyderaty":
Z całym swym zakłamaniem, znojem i rozwianymi marzeniami ciągle jeszcze ten świat jest piękny...
Bądź uważny, staraj się być szczęśliwy.
Chwilowo kiepsko mi to wychodzi.