Postęp techniczny pozwala na automatyzację wielu czynności, które dotychczas wykonywane były przez ludzi. Coraz doskonalsze maszyny, coraz sprawniejsze urządzenia pozwalają zwiększyć wydajność, a tym samym zastąpić kilku pracowników jednym.
Kiedyś piekarz prowadził z pomocnikami zakład, który zaspokajał potrzeby najbliższych kilku ulic. Dziś ogromna piekarnia, zatrudniająca garstkę (biorąc pod uwagę skalę produkcji) ludzi, rozwozi pieczywo po znacznie większej okolicy. Tworzone są bezosobowe stanowiska, jak kasy w sklepie czy choćby punkty poboru opłat na autostradzie.
To tylko parę przykładów spośród wielu...
A bezrobocie rośnie.
Podobnie jak presja na coraz lepsze wyniki, wyższe zyski. Skoro jeden pracownik może wykonać pracę, jaką wykonywało dotychczas dwóch, to po co płacić podwójnie? Wykładowcy i lekarze przyjmujący po kilka etatów, dzieci stłoczone w zbyt licznych klasach, żeby zaoszczędzić na wynagrodzeniach dla nauczycieli.
Wywalczenie 8-godzinnego dnia pracy było wielkim sukcesem klasy pracującej (ach, jak brzmią te pojęcia!!), dziś przymiotnik "socjalistyczny" większości kojarzy się raczej negatywnie, mało kto zastanawia się, co naprawdę on oznacza. Wielu znajomych z branży, w której pracujemy ja i mój mąż wracając wieczorem do domu cieszy się, że tego dnia było "tylko" 12 godzin w pracy. A przy odrobinie szczęścia może w weekend nie będą musieli nic robić.
Jest i druga strona tego medalu - nasz pogoń za "nowym".
Nowy telefon, bo skoro jest okazja, to trzeba wymienić. Ciuchy, książki, co tam kto woli kupować. Gdzie są rzeczy, które kiedyś służyły latami? Dziś nikt nie oburza się, że po jednym, dwóch sezonach, bluzka jest zmechacona i porozciągana, ot taka "chińska jakość", i tak trzeba się rozejrzeć za jakimś hitem sezonu. Jesteśmy atakowani coraz to nowymi kolekcjami (przecież to wstyd nie podążać za modą - słyszymy o tym z każdej strony), ulepszonymi modelami, producenci dóbr wszelakich dbają o to, żebyśmy kupowali, kupowali, kupowali.
Te starsze rzeczy po prostu się psują, ale już się do tego przyzwyczailiśmy. Po co komu rzeczy, które w przyszłym roku będą niemodne, po co 10-letni komputer, na którym nie da się już zainstalować nowszego oprogramowania. To kolejne pole do oszczędności/zwiększenia zysków dla tych, którzy na handlu zarabiają.
Do tego coraz częściej występujący problem ujemnego przyrostu naturalnego, mający wiele przyczyn, a jeden skutek. Może to i dobrze, skoro pracy jest coraz mniej, a apetyt na dobra materiale wciąż rośnie? Może należy zapomnieć o spokojnej emeryturze (ZUS? haha!), podnieść wiek emerytalny do powiedzmy 90-tki, a za kilkadziesiąt lat problem... sam się rozwiąże. Przynajmniej oddalimy widmo przeludnienia ziemi.
Konsumpcja, pośpiech, migotające w szaleńczym tempie obrazki.
Zdjęcia z niedzielnego wypadu za miasto, wciąż jeszcze czuję powiew ciepłego wiatru, tuż pod powiekami mam świeżą, soczystą zieleń wiosny. Tam słyszeliśmy tylko ptaki...
Nie obyło się bez małej sesji zdjęciowej ;) Z niecierpliwością oczekuję jutrzejszego wyjazdu - dziś wreszcie się zebrałam i uszyłam z kawałka jedwabiu (naturalnego, odzyskanego z kupionej za grosze starej spódnicy) ciuszek, który od dawna już za mną chodził. I tak sobie wyobrażam zdjęcia na pomoście...
A ta dróżka na zdjęciu poniżej już się u mnie pojawiała, tyle że w jesiennej odsłonie i nieco inaczej skadrowana -
tutaj (to wielkie piękne drzewo po lewej, wiekowy buk, niestety zawaliło się przez zimę).
Udanego weekendu, oby pogoda nam wszystkim dopisała!
I do zobaczenia w niedzielę wieczorem!!