Mąż wykazuje coraz więcej cierpliwości i zrozumienia dla moich kaprysów, korzystam więc, kiedy tylko mogę. Może to próżność... lecz późniejsze obrabianie tych zdjęć daje mi ogromną frajdę, poza tym powtarzam sobie, że to po prostu miła pamiątka.
Włóczyliśmy po dość bezludnej okolicy, mogłam więc bez skrępowania biegać, siadać czy ścigać się w tych strojach ze Skrzatem. Tak przy okazji sprawdziliśmy - nawet duży przedszkolak mieści się cały pod spódnicą. Nabrałam też szacunku dla kobiet, które dawniej na co dzień radziły sobie z tymi strojami - miałam na sobie co prawda tylko trzy warstwy, a i tak plątały mi się pod nogami, nie wspominając o tym, ile gałązek przyczepiało się do tiulu.
Wreszcie mogłam wypróbować halkę, którą szyłam od wiosny ;) Może nie trwałoby to aż tak długo, gdybym nie odkładała jej pod byle pretekstem w kąt. Brałam się za nią, ilekroć słuchałam szkoleń on-line, i właściwie nie wiem, czego bardziej unikałam - samych szkoleń czy szycia ;)
Uszycie halki było nie tyle trudne, co żmudne - składała się ona z kolejnych warstw, z których najniższa miała 20 metrów długości. Ten pas musiałam ręcznie przymarszczyć do długości 10 metrów i doszyć do kolejnej warstwy. Tą z kolei przymarszczałam do 5 metrów i znów doszywałam. I tak dalej... Halka jest z mięciutkiego tiulu, zadanie było więc prostsze niż przy wcześniejszych (krótkich) halkach z bardziej sztywnego materiału, ale trwało i trwało... W sumie było tego coś ze 40 metrów (pasów o takiej łącznej długości - zużyłam na to 5 mb tiulu).
Zdjęcie jest fatalnej jakości, musiałam je rozjaśnić:
Kiedy parę lat temu wybierałam suknię ślubną, szukałam takiej z szerokim dołem - nie zrażały mnie sztywne halki na kołach. I owszem, miałam swoją suknię z bajki... Teraz jednak doceniłam zalety takiej miękkiej halki - spódnica na niej układa się bardziej naturalnie, przyjemniej się w niej poruszać, pięknie faluje, kiedy się w niej idzie. A gdyby jeszcze była uszyta przez profesjonalistkę, z odpowiedniego materiału...
Chwilowo szyciu halek mówię "nie", niewykluczone jednak, iż zmienię zdanie i będę dalej eksperymentować. Teraz... marzy mi się jeszcze peleryna :) Nie mam aż takich ambicji, wolałabym upolować jakąś gotową (raz po raz przeszukuję Allegro pod kątem takich nietypowych ciuszków), jeśli jednak znalazłabym odpowiedni materiał - kto wie? Taką z koła lub z 3/4 koła? Długą, z głębokim kapturem?
Wzdycham też oczywiście do strojów "tolkienowskich", takiej aksamitnej sukni z szerokimi rękawami i trenem, ale... Najpierw muszę się trochę jeszcze pouczyć na prostszych wzorach. Właściwie tą część z szyciem mogłabym pominąć. Bardziej interesują mnie zdjęcia i sama zabawa w przebieranie się :)
To tylko pajęczyna :) Kto powiedział, że jedwab i koronka nie są dobrym strojem na grzybobranie? Uzbierałam cały worek! Brakowało mi jedynie malowniczego koszyczka.
Masz kobieto wytrwałość, co do szycia i przebierania się, ale powiem krótko: efekt jest powalający!!!!!!!
OdpowiedzUsuńJak pięknie. Uwielbiam takie zdjęcia. Słonko wyglądasz jak leśna nimfa z wcześniejszej epoki. Oj wiele bym dała żeby ubrać na siebie coś takiego. Podziwiam Cię za cierpliwość do szycia tej halki, ale warto było, bo spódnica układa się bajecznie. I ta czerwień na tle zielonego lasu. Mogę tylko wzdychać i przy okazji naszła mnie ochota na jakąś książkę z epoki :) P.S. Stanowczo namawiam Cię Kochana na aksamity :)
OdpowiedzUsuń