Po kolejny tom przygód Mercy Thompson sięgnęłam niejako z automatu, bez szczególnego entuzjazmu, ale też bez uprzedzeń. I książka mniej więcej trzyma poziom - jak w poprzednich tomach. Nie wzburzyła mnie, nie zniechęciła, ale też - niczym nie zaskoczyła ani nie trzymała za bardzo w napięciu. Ot, jak zwykle Mercy w kłopotach. No, może z wyjątkiem miniaturowych kózek zombie - te mnie zaskoczyły :)
In this powerful entry in the #1 New York Times bestselling series, Mercy Thompson must face a deadly enemy to defend all she loves...
My name is Mercedes Athena Thompson Hauptman, and I am a car mechanic.
And a coyote shapeshifter.
And the mate of the Alpha of the Columbia Basin werewolf pack.
Even so, none of that would have gotten me into trouble if, a few months ago, I hadn't stood upon a bridge and taken responsibility for the safety of the citizens who lived in our territory. It seemed like the thing to do at the time. It should have only involved hunting down killer goblins, zombie goats, and an occasional troll. Instead, our home was viewed as neutral ground, a place where humans would feel safe to come and treat with the fae.
The reality is that nothing and no one is safe. As generals and politicians face off with the Gray Lords of the fae, a storm is coming and her name is Death.
But we are pack, and we have given our word.
We will die to keep it.
To już 11. tom w serii, mimo to nie tak wiele się zmieniło. Owszem, są postępy, Mercy coraz lepiej radzi sobie z wilkami - przede wszystkim tymi jej niechętnymi - i całkiem podobało mi się to, że tym razem więcej było interakcji z chociażby Mary Jo niż z Warrenem (podobał mi się również kierunek, w którym autorka autorka poprowadziła tą relację). Co się natomiast nie zmieniło, to nadal - kiepski przepływ informacji (czy naprawdę Adam musi utrzymywać w sekrecie, czego dotyczą jego biznesowe spotkania, nawet przed Mercy? to było dość irytujące, szczególnie, kiedy ona sama tak grzecznie się meldowała, zaraz po tym jak ratowała się z kolejnych tarapatów), a także to, że gdy zaczynają się właściwe kłopoty, to nie jej wilki ją wspierają.
Ale chyba się do tego przyzwyczaiłam, do stosowanego przez autorkę schematu i... nie przeszkadza mi to już aż tak mocno. Może dlatego, że Mercy jest po prostu sobą i pokazuje się w pełnej chwale.
“Do you need help?” he asked.
“Always.” I sighed. “But it is too late for me. You just stood there watching when I went out on that bridge and started blabbing about the Tri-Cities being our territory to guard, when any idiot could have seen that I needed you to shove a gag in my mouth.”
He laughed and hung up. The jerk.
“Always.” I sighed. “But it is too late for me. You just stood there watching when I went out on that bridge and started blabbing about the Tri-Cities being our territory to guard, when any idiot could have seen that I needed you to shove a gag in my mouth.”
He laughed and hung up. The jerk.
Jeśli chodzi o fabułę, nie zdradzę wiele pisząc, że tym razem kłopoty przyjmują postać czarownic uprawiających czarną magię. Trafiłam na ostrzeżenia, iż ten tom zawiera brutalne opisy - dla mnie jednak nie były one gorsze niż w poprzednich tomach, a autorka serwowała już przecież najrówniejsze okropności - jak opisy rozczłonkowanych ciał czy gwałt. Adam angażuje się w tematy biznesowo-polityczne (i tu znów - spotkałam się z reakcjami czytelników z USA, którzy mieli poważne problemy z tym, jakie sympatie polityczne ma Adam), przygotowuje ważne spotkanie Mercy natomiast dzieli swój czas pomiędzy odbudowę warsztatu i ochronę terytorium. A to znaczy, że musi zajmować się takimi właśnie tematami jak miniaturowe zombie kozy. Czy też miniaturowe kozy zombie. Poznajemy nieco więcej z przeszłości Sherwooda, piękny występ daje Wulfe (ach, chciałabym wiedzieć, co będzie z nim dalej!) oraz Larry, król goblinów, nie brakuje oczywiście Zee ani Tada. Nie ma za to Christy, kolejna zaleta książki. Jeśli bym się czegoś czepiała, to tego, że autorka wprowadziła na moment ciekawe postaci, jak asystentka senatora czy pewien agent i dość szybko pozwalała im zniknąć.
Ale to tylko drobne minusy. Czytało się nawet całkiem dobrze, może bez tej niecierpliwości zmuszającej do przewracania strony za stroną, za to często ze śmiechem. I chyba o to chodziło.
He gave her a look. “I am going to ignore—just for a minute—how much my geek side is loving that apparently there is a goblin king in the world. And that he is—again apparently—here in the Tri-Cities. Even knowing that David Bowie is gone, I am giddy about this.” He said all that in a very dry,
professional tone.
professional tone.
I was starting to really like this guy.
***
“I get the best spells from Wiki,” he said. “Have you read what it says about werewolves? I keep editing the article, but someone—and I think it’s Bran Cornick—keeps changing it back.”
“Vampire,” said Zee. “If you don’t answer the question, I will.”
“So touchy,” said Wulfe, admiration in his tone.
“Vampire,” said Zee. “If you don’t answer the question, I will.”
“So touchy,” said Wulfe, admiration in his tone.
***
“If there is a need for someone to blame,” I said, “I choose to blame Coyote. That’s what Gary”—my half brother—“does. He says that nine times in ten he is right. And the one time left over might be Coyote’s fault, too, it’s just that he didn’t leave enough evidence to pin it on him.”
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz