Podczas niewinnej rozmowy w gronie znajomych uderzyło mnie powtarzające się stwierdzenie: "Nie, z sklepikach osiedlowych zakupów nie robię, tam jest zbyt drogo". Znamy to, prawda?
Tylko że, gdyby się zastanowić, to właśnie te ceny są względnie normalne, a ceny, do których przyzwyczaiły nas hipermarkety i dyskonty spożywcze są często zaniżone kosztem producentów i dostawców. Duże sieci mają możliwości nacisku i uzyskania wygodnych dla siebie warunków (wiem, o czym pisze - opiniowałam kilka takich umów). Małe sklepy takich możliwości nie mają, nie stać ich na stworzenie bezpośredniej sieci dostaw, a przecież z czegoś muszą się utrzymać. Marże w tych sklepikach wcale nie są wysokie, po prostu jest zbyt wielu pośredników, z których każdy dokłada swoją.
Co to kogo obchodzi? Teoretycznie nic.
Ale spójrzmy na schemat, w ogromnym uproszczeniu: sklep wymusza na dostawcy niższe ceny, dostawca (aby wyjść na swoje) tnie koszty - obniża jakość towarów, tnie wynagrodzenia pracowników lub oczekuje od nich więcej pracy za te same pieniądze. Pracownik, który dostaje mniejsze wynagrodzenie, idzie do sklepu, gdzie jest taniej, i tak się to nakręca... Błędne koło.
To naprawdę w dużym uproszczeniu. Oczywiście, gdzieś tam w tym schemacie ktoś zarobi. Wszyscy inni stracą. Kapitalizm zawsze premiował tych - nazwijmy ich tak - "najbardziej zaradnych życiowo", nie przejmuje się tymi, którzy potrzebują opieki czy ochrony.
Byle zarobić więcej, byle kupić taniej. Dokąd doprowadzi ta coraz bardziej szalona pogoń za zyskiem? Jak się odbije na nas? Na społeczeństwie? Na jakości towarów, usług, na jakości naszego życia i na środowisku? Czy to kogoś jeszcze obchodzi?
Na to już każdy musi sam sobie odpowiedzieć.
PS. Zbieżność dzisiejszego posta z aktualnymi zmianami podatków zupełnie przypadkowa. Temat dotyczy nie tylko sklepów...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz