"Spostrzegłszy na
schodach drobną postać otuloną pledem Jason zmienił kierunek, by usiąść obok
niej.
- Nie dyrygujesz dziś
orkiestrą?
Uśmiechnęła się
nieznacznie na powitanie.
- Uciekłaś przed
gwarem czy może właśnie w środku jest zbyt pusto? – odezwał się, zanim mógł się
jej uważniej przyjrzeć.
Zamierzał objąć ją
ramieniem, lecz nagle zrezygnował z tego, opierając dłoń za jej plecami tak, by
mogła oprzeć się o jego bok. Chyba nawet nie zdawała sobie sprawy, że odruchowo
to właśnie zrobiła.
- Lubię tu siedzieć –
westchnęła cicho. – Ten park… Ma w sobie jakąś magię…
- Przydałoby się go
uporządkować – mruknął krytycznie lustrując zarośnięte alejki.
- Nie… Jest idealny…
Właśnie taki.
Mężczyzna otwierał
usta, aby sobie z niej zażartować, kiedy dotarło do niego, że głos Natalie stał
się słaby, jej oddech nierówny. Błyskawica bólu przeszyła jego serce. Oczy
dziewczyny błyszczały, podobnie jak blade czoło, lekko spocone, a on znał
rodzeństwo wystarczająco długo, by wiedzieć, co to oznaczało.
Nie!
zaprotestował z całą mocą.
W jego głowie zapanowała
pustka, nie potrafił wymyślić żadnej kwestii, którą mógłby ją zabawić, w
rachubę nie wchodziła też żadna z żartobliwych propozycji, jakie przesuwały się
na końcu języka. Nosiłby ją po tym parku na rękach, gdyby sobie tego zażyczyła,
zamiast tego jednak siedział w milczeniu.
- Nie martw się tak
bardzo – wyszeptała niespodziewanie.
Jason wciągnął
gwałtownie powietrze i spojrzał w dół, na drobną twarzyczkę dziewczyny, teraz
uniesioną ku niemu. Musnął dłonią jej policzek, po czym odwrócił wzrok.
Był przerażony świadomością, iż ona naprawdę umierała."
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz