Chyba wszyscy słyszeli o ACTA. Niektórzy słyszeli o Edwardzie Snowdenie oraz PRISM (afera zresztą niedawno odżyła - teraz europejscy politycy mogą sobie na nowo przemyśleć sprawy transatlantyckiej przyjaźni oraz sojuszu). Zresztą jak twierdzą specjaliści - od zawsze szpiegowano, tylko nie wypadało się z tym ujawniać.
Ale co innego podsłuchiwanie polityków, a co innego - regularne "nasłuchiwanie" zwyczajnych obywateli, pod sztandarem walki z terroryzmem: teoretycznie dostęp mają do wszystkiego, co podłączone jest do sieci i nie tylko. I tu pojawia się pytanie, ile osób wie, które z wielkich firm informatycznych i komputerowych współpracuje z amerykańskimi tajnymi służbami?
Google na pewno. Przy okazji - pozdrowienia dla pana agenta :)
Ale nie o tym chciałam napisać.
Przy drodze, którą chodzę codziennie, jest stary, częściowo już zerwany plakat pewnej organizacji anarchistycznej nawołujący do protestu wobec monitoringowi miejskiemu. Mijałam go obojętnie, plakatów na mieście wiele, a z anarchistami nigdy mi nie było po drodze (choć podobają mi się niektóre z ich haseł - te skierowane przeciwko bezmyślnemu konsumpcjonizmowi). Ale że mam taki kłopotliwy nawyk myślenia o najróżniejszych sprawach, za którymś razem i ten plakat przyciągnął moją uwagę.
Czy można porównywać monitoring do inwigilacji?
Hmm... Odruchowo powiedziałabym, że nie. Jako (zazwyczaj) porządny obywatel czuję się bezpieczniej widząc na rogu ulicy kamerę. Nie podejrzewam, by pan siedzący w centrum monitoringu próbował przy okazji ludzi podglądać (filmy są raczej kiepskiej jakości), a raz po raz słyszy się, jak dzięki kamerom policji udało się szybko zareagować.
Tak...
Wszystko zaczyna się od słów "W interesie waszego bezpieczeństwa..." głosił plakat ozdobiony bardzo sugestywnym szkicem. Od razu przypomina mi się Orwell i "1984", czy takie obrazy jak chociażby "Raport mniejszości" Spielberga.
I tak sobie myślę, że faktycznie krok po kroku przyzwyczajamy się, by ktoś ingerował w nasze życie - obserwował nas na ulicy (to przecież niewinne! to dla bezpieczeństwa!), miał dostęp do maili (ech, dla amerykańskich służb nie jestem nikim ważnym, w końcu zamachu nie planuję), zbierał najróżniejsze informacje (cookies?? kto jeszcze to blokuje, są przecież nieszkodliwe!). Już teraz niemal każdy z serwisów internetowych tworzy sobie nasz profil, zapisuje informacje o tym, co nas interesuje i co oglądaliśmy, by następnym razem "podsunąć nam specjalnie przygotowaną ofertę". Pozostałe informacje ujawnimy sami na portalach społecznościowych. Albo te niewinne pytania w supermarketach o kod pocztowy ("czy gazetka reklamowa dociera?"), który zapisywany w kasie można łatwo powiązać z konkretnym zakupem (wartość oraz zawartość koszyka), a czasem i numerem karty płatniczej.
Inwigilacja? Szkoda tracić czasu na dyskusję, zyski przeważają nad potencjalnymi stratami.
A jednak... Może jednak coś w tym jest i za jakiś czas okaże się, że te futurystyczne wizje przyszłości niepostrzeżenie staną się rzeczywistością? Nadal czuję się bezpieczniejsza widząc kamery miejskiego monitoringu, lecz inne formy "podglądactwa" zaczynają budzić mój niepokój i sprzeciw. Coraz trudniej dziś się ukryć, szczególnie w przestrzeni wirtualnej, uważam jednak, że mimo to (a może - tym bardziej) warto zatroszczyć się o swoją prywatność.