Trudno było wrócić do lektury "Malazańskiej Księgi Poległych" po kilkumiesięcznej przerwie (poprzedni tom przeczytałam w styczniu). Nie dlatego, by nie interesowały mnie dalsze losy bohaterów. Nawet nie dlatego, iż wiedziałam, że będę musiała pożegnać kilku z nich (u Stevena Eriksona śmierć bohatera wcale nie oznacza, iż nigdy więcej już się on nie pojawi). Najtrudniej było przypomnieć sobie detale - różne drobne wydarzenia, które układałam sobie w głowie próbując odgadnąć zamiary autora... Hmm, pocieszam się, iż pełne poznanie tajemnic tej serii jest niemożliwe, nawet gdyby czytać jeden tom po drugim. I to chyba jeden z największych atutów tych książek :)
Powiadają, że Kaptur, Pan Śmierci, zgromadził zastęp bogów w miejscu
znajdującym się poza zasięgiem śmiertelników. Powiadają, że czeka on na
końcu każdego planu i spisku, wszystkich zakrojonych na wielką skalę
ambicji. Tym razem jednak sprawy mają się inaczej. Tym razem Kaptur jest
na początku… Darudżystan poci się w letnim upale. Miasto jest pełne
złowrogich omenów, niepokojących pogłosek i podstępnych szeptów.
Przybyli obcy, morderca wziął się do roboty, możliwe też, że budzi się
pradawna tyrania. Na byłych Podpalaczy Mostów z Baru K’rula zwrócili swe
śmiercionośne spojrzenia miejscy skrytobójcy. Niski, korpulentny
człowieczek w czerwonej kamizelce jest przerażony swą wciąż rosnącą
tuszą, wie jednak, że to najmniejsze z jego zmartwień. Gdzieś w dali
słychać bowiem ujadanie ogarów. W dalekim Czarnym Koralu z pozoru
obojętne rządy sprawują Tiste Andii. Pod potężnym kurhanem usypanym pod
miastem gromadzą się tysiące wyznawców kultu Odkupiciela. Ongiś był on
śmiertelnikiem, a jego honor i szlachetność czynią go bezbronnym wobec
wypaczonych ambicji wyznawców. Tak więc, Kaptur stoi na początku spisku,
który wstrząśnie całym kosmosem, na jego końcu zaś czeka ktoś inny.
Nadszedł czas, by Anomander Rake, Syn Ciemności, naprawił straszliwy,
starożytny błąd. Z tym kolejnym rozdziałem wspaniała opowieść Stevena
Eriksona zbliża się do ostatniego etapu.
Steven Erikson snuje swoją opowieść pokazując różne aspekty wojny, powstawania i upadku imperiów, narodzin religii oraz fanatyzmu. Ósmy tom chyba najbardziej spośród dotychczasowych skupiał się na zwykłych ludziach - przede wszystkim mieszkańcach Darudżystanu, z ich dużymi i małymi troskami, ambicjami oraz bezradnością. Skłóceni, ale wciąż w sobie zakochani małżonkowie, to znów chłopcy, w trudnych warunkach zmieniający się w potwory. Mężczyzna przechodzący kryzys wieku średniego i inny, okaleczony, który morduje nieznajomych, by nie pobić własnej żony. Kobieta, która nie potrafi uporać się z przeszłością, i inna, która nie potrafi dostrzec przyszłości dla siebie. A do tego wół, który wciąż ciągnie ten sam wózek, z coraz to innym ciężarem.
To skupienie się na losie jednostek dodatkowo podkreślone jest przez fakt, iż autor po raz pierwszy - o ile czegoś nie przeoczyłam w poprzednich tomach - zwraca się w bezpośredni sposób do czytelnika. A jego głos podejrzanie przypomina głos Kruppego.
Oczywiście "Myto ogarów" nie ogranicza się wyłącznie do życia mieszkańców Darudżystanu. Spora część akcji toczy się w Czarnym Koralu oraz na pustkowiach, przez które wędrują dwie grupy bohaterów. Wreszcie też była okazja zajrzeć za kulisy interesów prowadzonych przez Gildię Kupiecką Trygalle. W samej końcówce jak zwykle nie brakowało fajerwerków, trzymających w napięciu scen, ani emocji. Choć nadal wiele dialogów było zbyt tajemniczych - szczególnie rozmów toczonych przez Tiste Andii, tak oderwanych od świata, że zaczynałam wątpić w swoją zdolność rozumienia tekstu - jednakże akcja stopniowo nabiera większego sensu, a wątki zaczynają się splatać. Tak, wiadomo już od jakiegoś czasu, w którą stronę zmierza to wszystko, szczegóły jednak autor zdradza bardzo ostrożnie.
Do wielkiego finału pozostały jeszcze dwa tomy - dwa wielkie, opasłe tomiska - i choć staram się dawkować sobie tą lekturę, by zbyt szybko nie pozbawić się przyjemności z nią związanej, to raczej nie wytrzymam długo, zanim się za nie nie zabiorę :)
Steven Erikson snuje swoją opowieść pokazując różne aspekty wojny, powstawania i upadku imperiów, narodzin religii oraz fanatyzmu. Ósmy tom chyba najbardziej spośród dotychczasowych skupiał się na zwykłych ludziach - przede wszystkim mieszkańcach Darudżystanu, z ich dużymi i małymi troskami, ambicjami oraz bezradnością. Skłóceni, ale wciąż w sobie zakochani małżonkowie, to znów chłopcy, w trudnych warunkach zmieniający się w potwory. Mężczyzna przechodzący kryzys wieku średniego i inny, okaleczony, który morduje nieznajomych, by nie pobić własnej żony. Kobieta, która nie potrafi uporać się z przeszłością, i inna, która nie potrafi dostrzec przyszłości dla siebie. A do tego wół, który wciąż ciągnie ten sam wózek, z coraz to innym ciężarem.
To skupienie się na losie jednostek dodatkowo podkreślone jest przez fakt, iż autor po raz pierwszy - o ile czegoś nie przeoczyłam w poprzednich tomach - zwraca się w bezpośredni sposób do czytelnika. A jego głos podejrzanie przypomina głos Kruppego.
Oczywiście "Myto ogarów" nie ogranicza się wyłącznie do życia mieszkańców Darudżystanu. Spora część akcji toczy się w Czarnym Koralu oraz na pustkowiach, przez które wędrują dwie grupy bohaterów. Wreszcie też była okazja zajrzeć za kulisy interesów prowadzonych przez Gildię Kupiecką Trygalle. W samej końcówce jak zwykle nie brakowało fajerwerków, trzymających w napięciu scen, ani emocji. Choć nadal wiele dialogów było zbyt tajemniczych - szczególnie rozmów toczonych przez Tiste Andii, tak oderwanych od świata, że zaczynałam wątpić w swoją zdolność rozumienia tekstu - jednakże akcja stopniowo nabiera większego sensu, a wątki zaczynają się splatać. Tak, wiadomo już od jakiegoś czasu, w którą stronę zmierza to wszystko, szczegóły jednak autor zdradza bardzo ostrożnie.
Do wielkiego finału pozostały jeszcze dwa tomy - dwa wielkie, opasłe tomiska - i choć staram się dawkować sobie tą lekturę, by zbyt szybko nie pozbawić się przyjemności z nią związanej, to raczej nie wytrzymam długo, zanim się za nie nie zabiorę :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz