sobota, 17 czerwca 2017

"The Tears of the Rose" Jeffe Kennedy


Kiedy kończyłam czytać pierwszy tom serii "The Twelve Kingdoms" Jeffe Kennedy - "The Mark of the Tala" (opinia tutaj) - nie miałam ochoty zaglądać do kolejnego. Minął rok, zanim przypadkiem nie przypomniałam sobie o tych tytułach i zdecydowałam się dać autorce jeszcze jedną szansę. I cieszę się, że to zrobiłam, gdyż "The Tears of the Rose" okazał się lepszy od pierwszej części.

Okładki nie pokazuję, gdyż jest wyjątkowo zniechęcająca.

Three sisters. Motherless daughters of the high king. The eldest is the warrior-woman heir; the middle child is shy and full of witchy intuition; and the youngest, Princess Amelia, she is as beautiful as the sun and just as generous.

Ami met her Prince Charming and went away to his castle on the stormy sea-cliffs—and that should have been her happily ever after. Instead, her husband lies dead and a war rages. Her middle sister has been taken into a demon land, turned into a stranger. The priests and her father are revealing secrets and telling lies. And a power is rising in Ami, too, a power she hardly recognizes, to wield her beauty as a weapon, and her charm as a tool to deceive…

Amelia has never had to be anything but good and sweet and kind and lovely. But the chess game for the Twelve Kingdoms has swept her up in it, and she must make a gambit of her own. Can the prettiest princess become a pawn—or a queen?

Przy podjęciu decyzji przeważyła ciekawość - interesowało mnie, jak autorka potraktuje temat tragicznie utraconej miłości. Książka jest niewątpliwie romansem i to zamykającym się w obrębie jednego tomu. Wiedząc, że ta część będzie o najmłodszej z sióstr, ślicznej i rozpieszczanej przez wszystkich Amelii, której ukochany mąż, złoty książę zginął pod koniec pierwszego tomu, chciałam przekonać się, jak bohaterka odnajdzie swoje szczęśliwe zakończenie. Dodatkowo, ciekawiło mnie, czy da się przekształcić naiwną, egocentryczną i niemożliwie wprost rozpieszczoną panienkę w wiarygodną, interesującą postać.

Być może dlatego, że nastawiałam się, iż książka mnie rozczaruje, zostałam pozytywnie zaskoczona. Tak, jak w pierwszym tomie irytowało mnie zbyt powierzchowne potraktowanie postaci i nadmiernie przyspieszona akcja, tak w "The Tears of the Rose" wszystko wypadło o wiele lepiej. Nie idealnie, daleko od tego, ale lepiej, szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę, jak irytująco zachowuje się główna bohaterka przez pierwszą połowę książki.

Amelia, najmłodsza z trzech sióstr Wielkiego Króla, władcy dwunastu królestw, uważana jest z najpiękniejszą kobietę w imperium, żywe wcielenie bogini życia i miłości, Glorianny. Akcja opowieści zaczyna się w chwili, gdy Ursula, najstarsza z sióstr, składa u stóp Amelii ciało jej ukochanego męża. Hugh, który pojawiał się już w pierwszej części, był doskonałym księciem, wielką miłością Amelii, od pierwszego spojrzenia. W "The Mark of the Tala" obydwoje prezentowali się jak bezgranicznie zadurzona w sobie para, wymieniająca nieustannie buziaki, słodkie słówka i nieprzytomne spojrzenia. Kiedy pod koniec pierwszego tomu Hugh niespodziewanie zginął - i to z ręki jednej z sióstr Amelii - wydawało się wykluczone, iż jej historia mogłaby mieć szczęśliwe zakończenie.

Here I lay in our bed, while he had only the freezing comfort of stone and rotting roses. It gnawed at me. My fingers curled with the gut-wrenching need to tear the stones apart, to unbury him from the crushing weight of the tomb. He should be here with me, cuddling against my back.

Przede wszystkim dość wiarygodnie, moim zdaniem, został przedstawiony początkowy żal i rozpacz Amelii, pustka, jaką pozostawił po sobie jej mąż. Autorka pokazała przejmujący ból dziewczyny bez ciągnących się akapitami rozmyślań, bez powtarzania w kółko tych samych zdań. Ten wątek, ciągnący się aż do ostatnich rozdziałów, gdy Amelia ponownie staje nad grobem męża ostatecznie akceptując utratę jednej miłości i nadejście nowej, był najbardziej poruszający, najbardziej ludzki w magicznym świecie tej opowieści. Autorka tym razem niczego nie przyspieszała, pozwoliła swojej bohaterce przejść przez żałobę (akcja ze względu na ciążę Amelii ciągnie się przez mniej więcej pół roku) i nie umniejszała jej cierpienia próbując wykazać, że Hugh tak naprawdę nie był tym, za kogo go Amelia uważała. Co prawda w pewnym momencie Amelia stwierdza z żalem, że mąż nie traktował jej jak "prawdziwej kobiety", lecz ta konkluzja pasuje do jej wewnętrznej przemiany - z rozpieszczanej, trzymanej pod kloszem księżniczki w świadomą, pewną siebie kobietę. Fakt, iż na tą przemianę po części wpłynęła zdrowa, ziemska namiętność, to już zupełnie inna sprawa.

I’d loved Hugh with a fervent and innocent ferocity. A love I knew he returned. But we’d been so young and had so little time together. Already I felt older, changed in ways Hugh wouldn’t have recognized. How would the years have treated us? Would we have grown closer and steadier, as Veronica and her husband had, or would we have grown bitter, sleeping in separate rooms, like my own parents?

Amelia, która pojawia się na początku książki, pełna bólu, żalu i nienawiści (wobec zabójcy męża), nie jest sympatyczną osobą. Z jednej strony doznana strata tłumaczy jej zaślepienie. Z drugiej strony zachowanie dziewczyny w innych aspektach - naiwność, jeśli chodzi o polityczne gierki, podłe traktowanie osób, które starają się jej pomóc - być może daje się wyjaśnić jej uprzywilejowaną pozycją słodkiej księżniczki, nie pomaga jednak czytelnikowi jej polubić. Zastanawiałam się, w którym momencie nastąpi przełom, zaintrygowana czytałam rozdział za rozdziałem, aż nagle uświadomiłam sobie, iż... jednak Amelię lubię. Gdzieś po drodze następuje zmiana, cieplarniany kwiatuszek dojrzewa i uczy się radzić sobie ze światem. Jest okres niepewności, gdy Amelia odkrywa, jak naprawdę widzieli ją ludzie, jak niewiele dotychczas rozumiała i jak niewiele pomimo swojej wysokiej pozycji może ze swoim życiem zrobić. Mogę się czepiać tego, że swoistym katalizatorem tej zmiany był... seks (dodam - seks bardziej ekscytujący niż z ukochanym mężem), takie jednak jest założenie książek Jeffe Kennedy, podobnie zresztą jak większości romansów. Przynajmniej tym razem nie było wprowadzania dziewicy "w świat zmysłowych rozkoszy", lecz sprowadzenie świadomej już kobiety z puchowego łoża z różowym baldachimem na łąkę pod gwiazdami. Bardziej ziemska, prawdziwa, dzika miłość. W pewnym sensie to miało swój urok i jestem w stanie prześledzić, jak te doświadczenia pomogły Amelii stać się kobietą, która zrobiła na mnie dobre wrażenie.

Fantastyczną rolę odegrał tu oczywiście Ash, Biały Mnich - ten gatunek bohatera, który nie jest wyidealizowany bardziej niż to konieczne. Doceniam to. Polubiłam jego cięty, chwilami złośliwy język, jego specyficzne poczucie humoru oraz to, że nie był doskonały, również fizycznie. Oboje z Amelią wielokrotnie ranili się po drodze, a w pewnym momencie autorka rozdzieliła ich na dłuższy czas, tak, by Amelia mogła samodzielnie przejść końcówkę swojej przemiany.

Chwilami opowieść jest przygnębiająco schematyczna: król-tyran, drugi znów zniedołężniały staruszek, przebiegły i obleśny, to chciwy władzy kapłan, głupiutkie damy dworu i mądra akuszerka z ludu. Całe szczęście Jeffe Kennedy potrafi pięknie opowiadać - jej świat pełen jest zaskakujących kolorów, bogaty w najróżniejsze odcienie. Mamy dwóch królów, którzy walczą o nienarodzonego syna Amelii. Mamy Amelię, która zmaga się z najróżniejszymi odczuciami - nie tylko wspomnianą wcześniej rozpaczą i nienawiścią, ale i poczuciem zdrady zmieszanej z wieloletnim przywiązaniem do siostry, z zagubieniem, gdy odkrywa, jak fałszywy w rzeczywistości jest poważany przez nią kapłan, z dezorientacją, gdy wpajane od dziecka prawdy okazują się kłamstwem maskującym znacznie bardziej skomplikowaną historię.

Książka nie była doskonała, chwilami nieco zbyt naiwna, ale o wiele lepsza od pierwszego tomu. A to sprawia, że mam ogromną ochotę sięgnąć po trzecią część, przekonać się, czy ten trend się utrzyma :)

He smiled then, the bisecting scar twisting it to the side. “Somehow, even when you annoy me, I just love you more.”
“That sounds like true love to me, then.”
“Does it?”
“Believe me, I know. I used to think that it only happened once, your single opportunity to make good. But now I think—no, I know—that love is abundant. That’s Glorianna’s gift to us. That we love, over and over, many times and many people. You’re one of them. I love you, Ash.”
He crossed to me, tentative, and lifted his hands to cup my naked breasts. “Your tits are so much larger,” he commented.
I burst out laughing and wound my arms around his neck. “Trust you to say the least romantic thing possible.”




Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...