Trudno było wrócić do lektury "Malazańskiej Księgi Poległych" po kilkumiesięcznej przerwie (poprzedni tom przeczytałam w styczniu). Nie dlatego, by nie interesowały mnie dalsze losy bohaterów. Nawet nie dlatego, iż wiedziałam, że będę musiała pożegnać kilku z nich (u Stevena Eriksona śmierć bohatera wcale nie oznacza, iż nigdy więcej już się on nie pojawi). Najtrudniej było przypomnieć sobie detale - różne drobne wydarzenia, które układałam sobie w głowie próbując odgadnąć zamiary autora... Hmm, pocieszam się, iż pełne poznanie tajemnic tej serii jest niemożliwe, nawet gdyby czytać jeden tom po drugim. I to chyba jeden z największych atutów tych książek :)