niedziela, 8 stycznia 2017

"Wicher śmierci" Steven Erikson


To już siódmy tom "Opowieści z malazańskiej księgi poległych". Przez pierwszą część książki brnęłam z trudem i zaczęłam już wątpić, czy autora nie opuściła wena bądź nawet talent. Potem jednak na scenie pojawili się Malazańczycy i od razu zrobiło się ciekawiej. To dzięki nim ostatecznie zaliczam do udanych, choć na pewno nie należy do najbardziej udanych w tym cyklu.

Imperium Letheryjskie chyli się ku upadkowi. Otoczony przez pochlebców oraz agentów przekupnego kanclerza cesarz Rhulad Sengar pogrąża się w obłędzie. Wszędzie roi się od spiskowców. Imperialna tajna policja wszczyna kampanię terroru skierowaną przeciwko obywatelom. Zbłąkany, niegdyś bóg obdarzony zdolnością jasnowidzenia, nagle przestaje dostrzegać przyszłość. Panujący chaos ściąga straszliwe siły, które zbliżają się ze wszystkich stron. 

Z upadającego imperium próbuje uciec niewielka grupa uchodźców. Fear Sengar, brat cesarza, poszukuje duszy Scabandariego Krwawookiego, która mógłby uratować Rhulada Sengara. Grupie towarzyszy najstarszy i najbardziej nieprzejednany wróg Scabandariego: Silchas Ruin, brat Anomandera Rake'a. Na plecach nosi wciąż świeże rany zadane nożami Scabandariego, a motywy jego postępowania są wysoce podejrzane...
Pierwsza połowa, w której autor pokazał sytuację w Letherze, był przytłaczający i... nudny. Nijak nie mogłam się wciągnąć w fabułę, akcja ślimaczyła się (i nie pomagały nawet dialogi Tehola oraz Bugga), a nadmiar wątków - pozornie zupełnie ze sobą niezwiązanych - działał nużąco. Zresztą po przeczytaniu całości nadal miałam wrażenie, że tych wątków było zbyt wiele. Na przykład wydaje się, iż spokojnie można było pominąć wyprawę Bivatt przeciwko Arlom. Potencjał tej dziwnej sytuacji, w jakiej znalazł się Lether - gdzie zwycięzcy Edur niespodziewanie znaleźli się na przegranej pozycji - nie został w pełni wykorzystany.

Na szczęście w drugiej części pojawili się Łowcy kości, a wraz z nimi akcja nabrała tempa. Oj tak... Malazańscy żołnierze jak zawsze dostarczyli czytelnikowi rozrywki i po raz kolejny otrzymali praktycznie niewykonalne zadanie. Mission impossible? Czemu nie, w końcu to typowe u Stevena Eriksona.

Co mi się podobało, to interesujący pomysł autora na rozwiązanie sytuacji politycznej - Lether został tak łatwo pokonany przez Edur, lecz zwycięzcy szybko znaleźli się w odwrocie. Ich siła okazała się słabością, a tak wyśmiewana słabość zwyciężonych - stanęła im kością w gardle. Do tego dochodziły kolejne czynniki rozbijające system - wewnętrzne (m.in. bunt przeciwko narastającemu w groteskowy sposób terrorowi oraz Tehol i jego machinacje finansowe - w szczególności bardzo ciekawa rozmowa z Janath, choć jedna poważna) oraz zewnętrzne (przede wszystkim inwazja Malazańczyków). Istny misz-masz interesó, motywów oraz podejmowanych działań.

Steven Erikson w każdej części cyklu skupia się na jakimś aspekcie funkcjonowania imperium (czy może raczej - na aspekcie sprawowania władzy i prowadzenia wojny). Tym razem jego uwaga zdaje się koncentrować na analizie utraty przez sprawujących władzę faktycznych wpływów, przede wszystkim wskutek nadmiernego wykorzystania przemocy (terror sprawowany przez Obrońców Ojczyzny, letheryjski system zadłużenia oraz podporządkowywania podbitych ludów).

Zakończenie iście epickie, z rozmachem, fajerwerkami i ze smokiem. Prawie uwierzyłam, że doczekam, aby choć jeden wątek romantyczny zakończył się szczęśliwie, ale niestety nie. Wiem, że nie mogło być zbyt słodko, to nie tego rodzaju książka, lecz akurat tego bohatera było mi wyjątkowo żal. 

Coraz bliżej końca serii, muszę sobie teraz ostrożnie dawkować tomy, by wystarczyło ich na trochę dłużej :)


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...