Po lekturze "Dworu mgieł i furii" Sarah J. Maas, drugiego tomu serii, mam dość ambiwalentne uczucia. Z jednej strony pod wieloma względami książka podobała mi się bardziej niż pierwsza część (opinia tutaj), była bogatsza i bardziej wciągająca, bardziej złożona i mniej bajkowa, z drugiej jednak strony irytowała mnie dość topornie przeprowadzona zmiana podejścia autorki do jednego z bohaterów.
Między światłem a ciemnością rozgrywa się walka, w której stawką są losy
całego świata. A w magicznym świecie Fae przyjaciele potrafią być
bardziej niebezpieczni niż wrogowie…
Po tym, jak Feyra ocaliła Prythian, mogłoby się wydawać, że baśń dobiega końca. Dziewczyna, bezpieczna i otoczona luksusem, przygotowuje się do poślubienia ukochanego Tamlina. W Przed nią długie i szczęśliwe życie… Tylko że Feyra nigdy nie chciała być księżniczką z bajki. W snach wciąż powracają do niej wymyślne tortury Amaranthy i zbrodnia, którą popełniła, by się od nich uwolnić.
W jej nowym nieśmiertelnym ciele drzemią moce, których dziewczyna nie umie opanować. W dodatku o spłatę swojego długu upomina się największy wróg Tamlina – Rhysand, Książę Dworu Nocy. Władca ciemności chce ją wykorzystać do swoich celów. Chyba że to nie Rhysand jest tym, kogo Feyra powinna się obawiać... Na Dworze Wiosny również bowiem nie jest bezpiecznie, a sam Tamlin ma przed ukochaną coraz więcej tajemnic. Czy rzeczywiście tylko po to, by ją chronić? Nadciąga widmo wojny tak groźnej jak żadna dotąd, a Feyra musi zdecydować, komu może ufać.
Po tym, jak Feyra ocaliła Prythian, mogłoby się wydawać, że baśń dobiega końca. Dziewczyna, bezpieczna i otoczona luksusem, przygotowuje się do poślubienia ukochanego Tamlina. W Przed nią długie i szczęśliwe życie… Tylko że Feyra nigdy nie chciała być księżniczką z bajki. W snach wciąż powracają do niej wymyślne tortury Amaranthy i zbrodnia, którą popełniła, by się od nich uwolnić.
W jej nowym nieśmiertelnym ciele drzemią moce, których dziewczyna nie umie opanować. W dodatku o spłatę swojego długu upomina się największy wróg Tamlina – Rhysand, Książę Dworu Nocy. Władca ciemności chce ją wykorzystać do swoich celów. Chyba że to nie Rhysand jest tym, kogo Feyra powinna się obawiać... Na Dworze Wiosny również bowiem nie jest bezpiecznie, a sam Tamlin ma przed ukochaną coraz więcej tajemnic. Czy rzeczywiście tylko po to, by ją chronić? Nadciąga widmo wojny tak groźnej jak żadna dotąd, a Feyra musi zdecydować, komu może ufać.
Uwaga! Opinia zawiera spoilery.
Zakończenie pierwszej części wydawało się bajkowe - dzielna Feyra przeciwstawiła się okrutnej królowej, pomyślnie przeszła próby i ocaliła ukochanego (oraz przy okazji całą krainę). Mniejsza o to, że po drodze umarła i została odrodzona w nieco poprawionym ciele, to już drobiazgi. Na początku pierwszego tomu tylko pozornie panuje sielanka - Feyra szykuje się do ślubu i coraz bardziej tonie: zarówno w dręczących ją koszmarach, jak i z powodu kokonu bezpieczeństwa, jakim otoczył ją ukochany. Dziewczyna nie ma szans ani uporać się z traumą, gdyż Tamlin zmaga się z własnymi koszmarami, wpędzającymi go w paranoję, i nie chce o tym rozmawiać, ani też przystosować się do nowego życia, gdyż najwyraźniej oczekuje się od niej pełnienia funkcji ozdoby u boku księcia. O wszystkim, nawet o wyborze sukni ślubnej, decyduje Ianthe, kapłanka starająca się zdobyć wpłwy na Dworze Wiosny. Feyra, która teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje aktywności, powoli zapada w otępienie.
Ta część, pogłębiające się zagubienie, wyobcowanie bohaterki i prześladujące ją koszmary, zostały moim zdaniem doskonale opisane. Czytając czułam uścisk w żołądku, czułam bezradność oraz stopniową rezygnację Feyry, rozumiałam jej reakcje. Jedynie początkowa jej niechęć w stosunku do Rhysa sprawiała wrażenie przesadzonej (zapewne ukierunkowanej na to, by podkreślić późniejszą zmianę), a jej zaślepienie w odniesieniu do jego prawdziwych intencji - sztucznie podtrzymywane. Nie przepadam za tego rodzaju przerysowywaniem, nachalnym podkreślaniem czytelnikowi ważnych punktów, szczególnie kiedy autorka pokazała, iż potrafi pisać o wiele subtelniej i tworzyć ciekawe, wyrafinowane postaci. Podobało mi się natomiast to, że powrót Feyry do wewnętrznej równowagi został rozłożony w czasie. Autorka dała jej czas na uporanie się z traumą - chwała jej za to, że nie poszła na skróty i zastosowała metody "nowy chłopak najlepszym lekarstwem". Zważywszy na znaczną objętość książki trzeba powiedzieć, iż nic nie było przyspieszone, pominięte. Interesujący był wątek uporania się bohaterki ze stosunkowo krótkim okresem pomiędzy rozstaniem z narzeczonym a... nawiązaniem nowego romansu. Właściwie powinnam stwierdzić, że ten wątek mógłby być bardziej interesujący, zręczniej rozwinięty, gdyby nie... W tym właśnie miejscu mam kilka zastrzeżeń.
Nie przepadam za trójkącikami. W tym przypadku skłonna byłabym przełknąć bez mrugnięcia okiem "zmianę chłopaka", w końcu Rhys już w pierwszym tomie budził we mnie większą sympatię niż sztywnawy Tamlin, lecz przeszkadzały mi stosowane przez autorkę zabiegi, które w nieprzyjemny sposób przypominały manipulację: Tamlin, który w pierwszym tomie sportretowany został jako wspaniały, złoty książę, cierpiący w milczeniu i och, jakże oddany, w drugim tomie nagle okazuje się potworem. Co więcej, nie wystarczyło ukazanie obydwu książąt jako swoich praktycznie przeciwieństw (Tamlin na każdym kroku ogranicza Feyrę, Rhys zawsze daje jej wybór, Tamlin odmawia jej nauki, Rhys wręcz przeciwnie, Tamlin poświęcił swoich ludzi byle nie ulec Amarancie, Rhys poświęcił siebie, by ocalić swoich ludzi; ba, nawet pozycja kobiet na obu dworach jest radykalnie odmienna: Rhys zażarcie walczy o równouprawnienie i to kobiety zajmują najwyższe pozycje w jego wewnętrznym kręgu, Tamlin z kolei prezentuje bardzo tradycyjne, konserwatywne podejście), to jeszcze zrzucono na Tamlina różnorakie grzechy (m.in. jego przeszłość z rodziną Rhysa czy zdrada w tego końcówce tomu). Kiedy autor tak przesadnie coś podkreśla, zawsze zastanawiam się, czy podyktowane jest to przekonaniem, iż czytelnik ma ograniczone możliwości poznawcze i nie wyłapie subtelniejszych wskazówek.
Czy nie wystarczyło pokazać, że Feyra po prostu się odkochała? To się przecież zdarza. Mogła pomylić miłość z zadurzeniem i dopiero czas spędzony z Rhysem pozwolił jej rozpoznać, zrozumieć swoje uczucia - takie zresztą wytłumaczenie pojawia się w początkowych rozdziałach i szkoda, że autorka na tym ne poprzestała. Później, kiedy Feyra stara się usprawiedliwić sama przed sobą, że nie ma nic złego w tym, iż zakochała się w Rhysie, zaczyna się nakręcanie spirali i wyolbrzymianie grzechów Tamlina, znacznie surowsza interpretacja jego zachowań, a dodatkowo Rhys dorzuca swoją historię, jak to strasznie Tamlin zachował się w przeszłości.
Pokazywanie Tamlina jako potwora było dla mnie niepotrzebne i przesadzone, zahaczające o manipulację właśnie (biorąc pod uwagę jego obraz w pierwszym tomie). Zdaję sobie sprawę, że takie zachowanie bohatera stanowiło istotny element fabuły, lecz wolę, kiedy rozwój fabuły wynika z rozwoju bohaterów, a nie na odwrót, gdy przemiana (zmiana zachowania) bohaterów podporządkowana jest wymaganiom fabuły.
Taki rozwój zdarzeń sprawił, iż straciłam sporo sympatii dla głównej bohaterki: bez wątpienia ciężko odchorowała starcie z Amaranthą i dusiła się na Dworze Wiosny. Lecz gdzie się podziały reguły starego dobrego romansu? Na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie? Zamiast walczyć o miłość, szybko poddała się. Feyra właściwie nie skonfrontowała się z "ukochanym" (który ewidentnie również cierpiał na jakiś stres pourazowy), nie znalazła w sobie odwagi, by powiedzieć mu w twarz, iż z nim zrywa, a ledwo od niego uciekła, zaczęła mówić, że ot, zakochała się w pierwszej "istocie", która okazała jej dobroć. W efekcie doprowadziła dobrego w gruncie rzeczy, choć mocno poranionego, człowieka (ekhmm... fae) do tego, że zdradził swoje ideały.
Cóż, bohaterowie nie muszą być doskonali, nieskazitelni, zawsze wolałam odcienie szarości. W przypadku Feyry jednak miałam wrażenie, że ta moralna szarość jej decyzji wcale nie była przez autorkę zaplanowana.
Ale pomimo iż wspomniane manipulacje zgrzytały mi między zębami i nie lubiłam już głównej bohaterki tak bardzo, jak w pierwszym tomie, to książkę czytało mi się dobrze. Zachwycało mnie bogactwo wykreowanego przez Sarah J. Maas świata, jego legendy i niezwykłe stwory, barwna ekipa skupiona wokół Księcia Dworu Nocy.
Lubię obszerne książki nie tylko dlatego, iż dostarczają na dłużej rozrywki. Im więcej stron, tym lepiej poznajemy bohaterów, lepiej ich rozumiemy i możemy obserwować, jak się zmieniają. Przy "Dworze mgieł i furii", nawet jeśli niektóre elementy mnie irytowały, miałam takie właśnie odczucie: bogatej w odcienie historii, wielowarstwowej i bardzo wciągającej.
Zakończenie - hmm.. doskonały chwyt marketingowy, by jak najwięcej czytelników sięgnęło po kolejny tom? Ja zapewne dam się na to złapać i będę czytać dalej.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz